niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 6; Narada

Z drugiej strony stołu Gandalf wraz z Elrondem rozmawiali po cichu. Krasnoludy z chęcią jadły wszystko co znalazło się na talerzach. Bilbo wesoło gawędził z elfami, zaś Arii jeszcze nie było. Kili podniósł głowę znad talerza i zauważył elficę wchodzącą na ganek. Wzrok Gandalfa i Elronda od razu podniósł się na kobietę stojącą w wejściu. Miała na sobie czerwoną suknię sięgającą do kostek. W pasie widoczne były wycięte trójkąty, odsłaniające brzuch po bokach. Widoczna była również kostka i noga, gdyż suknia miała nacięcie idące w pionie, aż do biodra. Z delikatnym dekoldem. Rozpuszczone włosy sięgające kostek, unosiły się na lekkim powiewie wiatru. Dziewczyna miała na nogach czerwone rzymianki. Aria nie zwracając na nic uwagi usiadła przy stole obok Kiliego i Filiego. Wzięła ciemne pieczywo i poczęła smarować je masłem.
- Jednak nie boisz się sukienek?- bardziej stwierdził niż zapytał czarodziej.
Dało się słyszeć szczęk łamanego metalu i stukot tego samego tworzywa o podłogę. W ręku dziewczyny pozostała rączka od noża.
- To nie jest tak, że się boję sukni. Chodzi o to, że...
- Że?
- Że, gdy mam na sobię jakąś suknię boję się, że mama to zobaczy.
- Dlaczego?- spytał Bilbo.
- Ponieważ... ponieważ za wszelką cenę chce ze mnie zrobić księżniczkę, a gdy noszę suknie ma jakąś dziwną satysfakcję...
- Ale jej tu nie ma- stwierdził Elrond.
- Gdyby była to by mnie nie było.
- Aha.
Wszyscy wrócili do swoich czynności, zaś elfica wyrzuciła połamanego noża i wzięła drugi.
- Księ... Ario?- spytał starszy elf.
- Tak?
- Już nic. Już nic.
- Wujek chciał się spytać czy zaśpiewasz nam- powiedział jakiś mały chłopczyk.
- Aaa... Dobrze.
Czasem myślę, że
Nie pasuję do tych czasów.
Zamknę oczy i...
Inny otwiera się świat.
Przez morze biegne kwiatów,
Gaśnie płacz.
Po twarzy słońce,
Słońce gładzi.
La la la la la la laj,
Po cichu,
La la la la la la laj,
Tak śpiewam,
La la la la la la laj.
Cichutko,
La la la la la la laj.*
Śpiewała delikatnym głosem przywodzącym na myśl letnie popołudnie wśród kwiatów i miodu.
- Piękne- szepnął chłopczyk.
Aria uśmiechnęła się czule do dziecka.
- Cieszę się, że ci się podoba- powiedziała. -Zaśpiewamy coś razem?
- Ale co takiego?- spytał nieśmiało.
- Co tylko chcesz- odparła z uśmiechem.- Więc?
- Znasz piosenkę "W niespełnieniu"?- spytał.
Pokiwała twierdząco głową.
Mam do ciebie blisko tak,
Tak o oddech,
Tak o raj,
Tak nas dzieli mało, że
Aż strach.
Na zegarze pięć po wpół,
W pół objętych słów,
A my...
O krok.
I choć są motyle,
Nie licz ich...

Nie ufaj mi,
Gdy rozum śpi...
Niech noc nam zamknie drzwi...
Nie ufaj mi,
Gdy głos mi drży...
Dbaj o niespełnione sny...
W niespełnieniu cały czar....
I żal.**
- Ślicznie śpiewasz- powiedziała dziewczyna.
W odpowiedzi chłopiec uśmiechnął się od ucha do ucha i podbiegł do niej. Stanął na palcach i szepnął jej do ucha:
- Ty też. W dodatku jesteś najpiękniejszą i najmilszą osobą jaką widziałem- powiedział, po czym pocałował ją w polik i pobiegł do wuja.
- Ale to nie wygodne- jęknęła Aria.
- Trudno- powiedziała Elli, elfica z Rivendell- zakładaj- dodała wskazując białą, smukłą suknię.
Aria miała ugościć wraz z Elrondem kilkoro przejezdnych elfów. Ponieważ byli z rodu królewskiego, w Rivendell wydają specjalną kolację. Dodatkowym punktem będzie ich szczęście, bo przecież kto nie chce być ugoszczony przez mędrca- Elronda - i najważniejszą osobę na świecie- Arię?
- Szaleństwo- powiedziałam.
- Co?- spytała dziewczyna.
- Nic- odparła pośpiesznie. Trochę zbyt szybko.
- Jasne- powiedziała unosząc brew.- Możesz po prostu powiedzieć, że nie chcesz.
- Nie chcę być na przyjęciu- powiedziałam.
- Dlaczego?
- Bo to bez sensu- rzekła- będę miała stać, jeść i pić.
Ellie roześmiała się. Chyba nie podzielała zdania Arii.
- Uwierz mi. Będziesz robić coś więcej.

Gdy godzinę później wyszła z pokoju Arii, księżniczka rzuciła się na łóżko. Miała jeszcze czas. Była dopiero czternasta. Niestety dziewczyna nie umiała siedzieć w miejscu. Nie tęskniła za domem. Tęskniła za dwójką przyjaciół. Wstała i podeszła do koszuli. Miała jedną jedyną małą kieszonkę, w której dziewczyna schowała wisiorek. Teraz wyjęła go.
- Aragorn- szepnęła.
- Wiesz, że tęsknie?- spytała naszyjnik.
Uznając, że z chęcią wykąpałaby się zdjęła suknie, którą założyła rano i wzięła ręcznik. Otworzyła okno. Przedmiot, który wzięła ze sobą położyła na ścieżce wysadzanej białymi kamieniami. Weszła do wody.
Jak wyżej wspomniałam nie lubiła nudy, więc zaczęła śpiewać kołysankę:
Śpij
I zamknij oczy śnij,
Śnij.
A ja będę twym aniołem,
Twą radością,
Smutkiem, 
Żalem,
Będę gwiazdą na twym niebie,
Będę zawsze obok ciebie.***
- Pamiętam jak mama mi to śpiewała- powiedziała do skowronka, który usiadł przy niej.
Ptaszek zaczął gwizdać a ona śpiewać do melodii. Nagle na skowronka wylało się trochę wody.
- Nic ci nie jest?- spytała Aria i pogłaskała go.
Wstrząsnął się i poleciał. Dziewczyna spojrzała w niebo. Zaczęły się tam gromadzić szare chmury, ale nic nie powinno było kapnąć. Spojrzała przed siebie na wodę w stawie i krzyknęła. Przed nią zrobiony z wody stał gepard. Jego ciało było przejrzyste i krystalicznie czyste. Stał na powierzchni. Oddychał głęboko i powoli wpatrując się w nią swoimi oczami. Wyciągnęła powoli rękę. Trzęsła się, ale nie ze strachu, lecz z zimna, bo zaczął wiać wiatr. Dotknęła go w czoło. Pod jej ręką już nic nie było. Gepard zniknął- najpewniej zmienił się w zawartość stawu.
Aria wyszła i owinęła się ręcznikiem. Weszła do pokoju i zamknęła okno. Wiatr zawył przeraźliwie, zaś ona szybko zasłoniła szybę. Wytarła się i założyła bieliznę. Związała włosy, by jej nie przeszkadzały. Założyła białą przylegającą do ciała suknię z dekoltem na plecach. Była całkiem prosta- tkanina przylegała do ciała i sięgała do ziemi. Była na ramiączka z dekoltem odsłaniającym plecy.
Przeczesała włosy i przełożyła je na bok. Założyła buty na obcasie- białe.
Była za dziesięć szesnasta, więc zeszła na dół. Do głównej sali wchodziło się wielkimi ozłacanymi drzwiami. Przechodząc przez nie poczuła dreszcz. Zagościło u niej wspomnienie.

Patrzyła jak mama ubierała się. Była jeszcze zbyt młoda by chodzić na bal- miała dopiero dziesięć lat. Jej rodzicielka spojrzała na nią.
- Jak wyglądam?- spytała.
- Jak księżniczka- odparła Aria w zachwycie.
Jej matka roześmiała się. Brązowe włosy opadły na ramiona, czerwone usta były ułożone w czarującym uśmiechu, szczupła sylwetka ubrana była w białą suknię przylegającą do ciała. Dekolt odkrywał jej plecy. Całkiem prosta kreacja, ale właśnie swoją prostotą czarowała. Aria obiecała sobie, że w przyszłości będzie nosić tę sukienkę. Spojrzała w zielone roześmiane oczy mamy.
- Wiesz co- powiedziała kobieta- weź tą wstążkę.
Złapała za kokardkę na jej szyi i pociągnęła. Biała wstążka, która wcześniej oplatała jej szyję teraz spoczywała na jej bladej i delikatnej dłoni.
- Nie mogę- powiedziała cichutko Aria.
- Arri. To ci wynagrodzi bycie za młodą, by pójść na bal.
- Dziękuję mamo- powiedziała rzucając się jej na szyję.
Tuliła wstążkę do polików. Mama zatrzymała się jeszcze w drzwiach.
- Podoba ci się ta sukienka?- spytała.
- Bardzo- pisnęła dziewczynka.
- W takim razie... Gdy będziesz starsza i pojedziesz do Rivendell będzie tam na ciebie czekać.

- Cieszę się, że mam na sobie twoją suknię mamo- szepnęła cichutko.
Z malutkiej kieszonki zrobionej specjalnie na zamówienie jej mamy wyjęła białą wstążkę i zawiązała ją w kokardkę wokół szyi. "Jestem do niej podobna" pomyślała "mam taką samą figurę i ten sam kolor oczu co ona, w dodatku jestem w tej sukience co ona." Roześmiała się. Dotknęła delikatnego materiału zawiązanego wokół szyi i pomyślała o tym jak bardzo cieszy się, że jest ubrana dokładnie w to co jej matka kiedyś.
- Aria!- powiedział Elrond( albo krzyknął, jak kto woli).
- Jestem gotowa- powiedziała dziewczyna.
- To dobrze- szepnął.- Przypominasz matkę, ale jesteś dużo piękniejsza.
- Nie rozumiem.
- Masz jej oczy. I taką sylwetkę, ale twoje włosy są piękniejsze, twoja skóra świeci niczym diament. Jesteś też chudsza, a od twojej postaci bije siła.
- Że co?- spytała zdezorientowana.
- Nie ważne- powiedział.
- Mogę cię o coś prosić?
- Jasne młoda.
- Mógłbyś nikomu nic nie mówić?- spytała cicho.
- Oczywiście- odparł jeszcze ciszej.
- Dzięki- powiedziała normalnym tonem.
- Aria- wtrącił Gandlaf podchodząc do dwóch szlachetnie urodzonych elfów.
- Tak?
- Wiesz kto teraz przychodzi?- spytał unosząc brwi.
- Nie. Ktoś ważny?- spytała, sprawiała wrażenie, że jej to nie obchodzi.
- Tak. Pani i Pan z Lórien.
- Naprawdę? To fajnie!
I odeszła, pozostawiając ich samych. Mogę Wam wspomnieć, że powstrzymywali się przed turlaniem się ze śmiechu po podłodze. W tym czasie Thorin przyglądał się sceptycznie dziewczynie i uniósł wysoko brwi, gdy zauważył taką a nie inną reakcję czarodzieja i Elronda.
Wielki zegar wybił godzinę szesnastą i w drzwiach stanęli Pan i Pani jasnej puszczy- Lórien.
- Witamy w naszych skromnych progach!- krzyknął Elrond.
- Punktualni jak zwykle- dodał czarodziej.
- Dzisiaj narada, więc jak mogłabym się spóźnić?- spytała z uśmiechem Galadriela.
Wszyscy ukłonili się w pasie i czubkami głów prawie dotykali podłogi.
- Aimero- rzekł Celeborn (Pan Lothórien)- to my ci się kłaniamy.
- Aria. Wolę, gdy mówi się na mnie Aria- poprawiła go.
- Aria!- krzyknęła Galadriela- co za niespodzianka!
I nim się ktokolwiek zdołał obejrzeć w ramionach Pani jasnej puszczy ukazała się dziewczyna- nasza księżniczka. Gdyby nie jej włosy i skóra wyglądająca jak diament- nikt by jej nie zauważył.
- Są sobie bliskie?- spytał Kili Gandalfa.
- Tak- to wyglądało jakby za całą tą sprawą kryła się tajemnica.
- A mnie nikt nie przytuli?- spytał Celeborn.
Jednocześnie- Aria i Galadriela- odwróciły się w jego stronę. Również równocześnie wystawiły mu języki.
- To jakiś spisek- powiedział i podszedł do Elronda.
- Ciebie też tak traktują?- spytał go.
- Zwariowałeś? Na twoim miejscu skakałbym ze szczęścia. Mnie obie lubią witać kłócąc się ze mną- odparł.
- Acha- Celeborn nic więcej nie zdołał wykrzesać.

Po dziesięciu minutach do sali wszedł Saruman. Jeden z pięciu mędrców. Wszyscy złożyli mu pełen szacunku ukłon. Prawie wszyscy. Aria niezbyt ufa Sarumanowi. Z tego co mi wiadomo jej las jest położony niedaleko domu Sarumana. I chyba za sobą nie przepadają. Żeby nikt nie myślał, że jest bezczelna, skierowała się do drzwi.
- Przepraszam, ale muszę was na chwilę opuścić- powiedziała uśmiechając się promiennie- chyba Bilbo się zgubił.
I wyszła, pochylając z szacunkiem głowę, gdy przechodziła obok najważniejszego z mędrców.
Bo to nie było tak, że jej brak zaufania jest nieuzasadniony. Wywodził się z dwóch powodów:
pierwszym było to, że znieważył jej najlepszego przyjaciela,
drugim było to, że ma wiele tajemnic.
Gdy próbowała mu powiedzieć czemu mu nie ufa, sam powiedział... Zresztą pokaże Wam to, bo właśnie Aria przypomniała to sobie.

- Mógłbym wiedzieć czemu mi nie ufasz?- spytał Saruman trzynastoletnią dziewczynkę.
- Tak. Chodzi o to, że masz wiele tajemnic Sarumanie.
- Wy też macie ich nie mało- odparł spokojnie.
- Tak, ale nasze tajemnice powinny być jeszcze przez dość długi czas utrzymywane w sekrecie. Te informacje nie mogą wyciec do świata zewnętrznego, gdyż w niepowołanych rękach mogą zniszczyć cały nasz świat.
- W niepowołanych rękach?- zdziwił się.
- Mój instynkt podpowiada mi, że w takich jak twoje.
- Dziewczyno- syknął przez zaciśnięte zęby- to nie twój interes co się u mnie dzieje.
- Mylisz się Sarumanie - do biblioteki weszła matka Arii- musimy wiedzieć wszystko. I wiemy wszystko. A ty córko- zwróciła się do Arii- nie masz powodu by mieć wątpliwości, jasne?
- Tak matko- odparła cicho.
Odprowadziły Sarumana do jego domu. W drodze powrotnej Aria spytała mamę:
- Nie ufasz mi?
- Ufam ci. Ale musisz zapamiętać, by nie dawać wrogowi poznać o czym myślisz. Jeżeli się dowie to katastrofa. Będzie pięć razy czujniejszy.
- A jemu ufasz?
- Nie- odpowiedziała.

Aria weszła do kuchni.
- O rzesz ty...- zaczęła.
Widok przed jej oczami był dość nietypowy i można powiedzieć, że kontrowersyjny. Żeby złagodzić sytuację powiem, że Bilbo... Pomagał kucharzowi nie wypaść z formy. Przecież bieganie to najlepszy trening, nie? A przedstawiając całkowicie sytuację powiem, że Bilbo znany ze swojego łakomstwa wszedł do kuchni by podjadać. No i jeden z kucharzy go przyłapał, i zaczął za nim gonić. I jak widać obie strony prowadzą treningi odchudzające.
- Bilbo!- wydarła się Aria.
- Tak?
- Przestań biegać w kółko jak jakiś pies latający za własnym ogonem i chodź tu!
- O-o-o-oczywiście.
- O!- Aria odwróciła się do kucharza- przepraszam za jego zachowanie.
Nie wiem czy powinnam, ale wspomnę o tym, że kucharz zemdlał.

- Zakładaj swoje odświętne ubranie i chodź do sali głównej- powiedziała dziewczyna.
- Dobra, ale nie podglądaj.
- Uwierz, nie stoczyłam się tak, by podglądać hobbitów- mruknęła pod nosem, gdy Bilbo zamknął drzwi.

- I ponoć kobiety długo się ubierają- powiedziała, gdy Bilbo wreszcie wyszedł.
- I to święta prawda- odparł dziarsko.
- Jasne. To nie ja spędziłam pół godziny ubierając się- powiedziała.
Hobbit wszedł pierwszy. Aria musiała coś jeszcze sprawdzić, więc wrócimy do niej później. Spójrzmy na gości oczami Bilba. Kobieta z żółtymi włosami sięgającymi pasa, w długiej białej sukni z ozdobionym złotą nicią dekoltem stała obok mężczyzny z ciemnymi włosami w długiej jasnej szacie. Obok nich stał Elrond śmiał się. Trochę z boku Gandlaf wraz z przybyszem o białej brodzie, w białej szacie i o białych włosach rozmawiali ze sobą. Hobbit podszedł od razu do stołu z przekąskami.
Aria natomiast weszła pięć minut później do sali, by ujrzeć swojego przyjaciela opartego o jeden ze stołów. Przyjaciel to złe słowo. Znają się od urodzenia i są bardziej jak rodzeństwo niźli przyjaciele.
- Aragorn!- krzyknęła i podbiegła do niego.
Wtulona w jego pierś śmiała się w głos. A on kręcił się w kółko, trzymając ją w pasie.
- Ten to ma dobrze- stwierdził Elrond.
- Ze mną się tak nie wita!- krzyknął oburzony Celeborn.
Aria zdecydowanie kochała Aragorna.
Już chwilę później stała normalnie obok niego z zarumienionymi policzkami i roześmianą twarzą. Szczerze mówiąc wyglądała jak anioł.
Impreza przebiegła pomyślnie. Aria wymknęła się z narady mówiąc, że jest zmęczona, a tak naprawdę poszła z Aragornem do siebie do pokoju.
- Poczekaj sekundę- powiedziała po czym weszła do siebie.
Otworzyła szafę i wyjęła pierwszą lepszą sukienkę, która sięgałaby kolan. Zdjęła z siebie białą suknię i rozwiązała wstążkę oplatającą jej szyję. Obie pamiątki po mamie powiesiła na wieszaku, po czym schowała do szafy. Wciągnęła na siebie wyjętą wcześniej kreację i nałożyła na ciało. Stanęła przed lustrem, by spojrzeć jak wygląda i zdjąć buty. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Dopiero teraz dotarło do niej jak piękną sukienkę złapała. Była czarna i to na początku ją zniechęciło. Tyle, że gdy nie przyglądać się dokładnie, tylko po prostu patrzeć można było zauważyć małe srebrne motyle. Wyglądały jakby się poruszały. Trzepotały swoimi małymi pięknymi skrzydełkami i penetrowały każde miejsce na sukience.
- Piękne- szepnęła.
Złapała swoją koszulę i wyjęła z kieszeni srebrny wisiorek. Zawieszka przedstawiała zielone serduszko- na pierwszy rzut oka. Gdy dokładniej się spojrzało można było wywnioskować, że zielona była tylko obwódka. W środku żarzył się klejnot- w zależności od jej humoru, taki miał kolor. Były tam też z tyłu srebrne skrzydła. Nie, źle się wyraziłam. To były delikatne skrzydełka- albo ich kontur. Wyglądały jakby były wykonane z nitki- srebrnej. I nie odchodziło to daleko od prawdy. To była nić wykonana z najczystszego srebra- Mithrilu. Do głowy dziewczyny zawitało wspomnienie:

- Zamknij oczy- powiedział chłopak w jej wieku.
Aria posłusznie zamknęła oczy i poczuła dotyk czegoś delikatnego, co najprawdopodobniej było czymś ze srebra. Otworzyła oczy.
- Co to?- spytała Aragorna.
- To prezent dla ciebie. Z okazji twoich czternastych urodzin. Przyjrzyj mu się.
Dziewczyna spojrzała na wisiorek. Zawieszka była bardzo prosta. Czerwony kryształ przedstawiający serduszko był w obwódce wykonanej z zielonego szmaragdu. 
- Piękne- szepnęła.
Aragorn roześmiał się.
- Wiem. Ale ty jesteś piękniejsza, siostrzyczko. I ma pewien dodatek.
- Jaki?- spytała i oparła głowę o jego tors.
- Za każdym razem, gdy twoja moc będzie wzrastać, a ty sama będziesz silniejsza, ten wisiorek też będzie ewoluował.
- Nie rozumiem- powiedziała.
- Jak ci to wytłumaczyć?- spytał sam siebie.- Ten kryształ w środku odzwierciedla twoje uczucia. Widzisz tę czarną obwódkę wokół czerwieni?
Przyjrzała się dokładniej. Faktycznie wokół pięknej czerwieni znajdowała się smutna czerń.
- Widzę- odparła.
- Ta czerwień oznacza, że kochasz kogoś o kim teraz myślisz. 
- A czerń?
- Smutek. Jesteś smutna z powodu ostatnich wydarzeń, prawda?
- Wiesz to nie był zbyt miły prezent urodzinowy.
W jej oczach pojawiły się łzy, a serduszko stało się całe czarne.
- No już. Nie myśl o tym. Przejdźmy do ewoluowania zawieszki. Działa to podobnie do kryształu.
- Zmienia kolor?
- Nie głuptasku. Zmienia kształt. Im zdolniejsza jesteś tym piękniejsza jest ta zawieszka. Powiedzieć ci coś bardzo zabawnego?
- Co takiego?- spytała, a w jej oczach pojawił się błysk ciekawości, co poskutkowało błękitem na zawieszce.
- Nikt nie wie jak to będzie wyglądać. Ciekawe, nie?
- Bardzo- powiedziała i uwiesiła się na jego szyi- dziękuję. Bardzo, bardzo dziękuję.

- Trochę się zmieniłaś moja mała zawieszko- powiedziała pieszczotliwie.
Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz.
- Szybka jesteś- powiedział Aragorn.
- Jak zawsze- odparła.
- No tak. Nie znam nikogo kto by przebrał się w dwie minuty.
- Ha, ha. Po prostu komiczne.
- Wiem- powiedział i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Tam był sarkazm głąbie!
- A gdzie się podziało braciszku?
Aria nie odpowiedziała tylko spojrzała na niego spode łba.

Po długiej wędrówce polegającej na unikaniu służby i innych elfów, udało im się wyjść z Ostatniego Przyjaznego Domu. Skierowali się na bardzo przyjemną polanę. Za każdym razem tu przychodzili- to było ich małe sanktuarium spokoju. Wspomnienie powyżej pochodziło właśnie z tej polany. Teraz chyba wypada opisać to miejsce. Była to dolina porośnięta zieloną, soczystą trawą. Tu i tam wystawały z niej małe białe, lub różowe stokrotki. Środek przecinał wartki, czysty strumyk. Dolina ta była jak pokój, ponieważ z dwóch stron (lewy bok i tył) ciągnęły się wysokie góry, zaś z prawej strony był las, z którego często wyskoczył jakiś jeleń, bądź zając.
- Kto pierwszy na drzewie!- krzyknęła Aria i popędziła w stronę wielkiej jabłoni, która rosła na samym środku tej polany.

- Jak dzieci- powiedział Gandalf.
- To dobrze- odparła Galadriela.
- Dobrze?- spytał zdziwiony Elrond.
- Ona już zawsze będzie dzieckiem- powiedziała cichutko- ale to dobrze. To pozwoli jej spojrzeć na świat odpowiednio.
- Z punktu widzenia kogoś bujającego w obłokach?
- Tak. Ale pamiętaj, że nam dorosłym wydaje się, że robimy wszystko najlepiej. a tak naprawdę brakuje nam logicznego myślenia. Dziecko umie dojrzeć wiele rzeczy, których dorosły nie zauważy.
- Może masz rację, Galadrielo- przyznał czarodziej z cichym westchnieniem.
Wpatrywali się w dwójkę biegnącą przez polanę i śmiejącą się w głos. Gandalf tego nie widział, ale Celeborn, Galadriela i Elrond owszem. Jej sukienka była jak motyl. Albo jak tysiące- i to nie była kwestia materiału. Tylko wpływ posiadacza. Tak naprawdę wszystko czego dotknie Aria staje się piękniejsze- tylko ona tego nie zauważa. Przykładem jest suknia po jej matce i wstążka. Były śnieżnobiałe, ale gdy ta dziewczyna je założyła- zaczęły się błyszczeć. Odbijały światło jak mgiełka wodna, która powoduje tęczę.
Ta sukienka, którą ma teraz na sobie powinna być cała czarna- są na niej srebrne motyle. Jabłonka, do której się kierowali nigdy nie wyrosłaby tak bujnie przez dziesięć lat. Jak opisać to zdarzenie? Gdy po raz pierwszy dotknęła ją i później wyjechała, z dnia na dzień jabłonka rosła, aż stała się wielkim drzewem. Takie zdarzenie jest niemożliwe- by w dziesięć lat drzewo urosło do rozmiarów dwustuletniego drzewa. Wszyscy podejrzewają, że dla niej magia i cuda to rzecz normalna- stały się częścią codzienności.
- Na co patrzycie?- spytał opryskliwie Saruman.
- Na nic. Przejdźmy do narady- odparł Celeborn.
- A gdzież to wasi odpowiedzialni władcy- Aragorn i Aimera?- spytał złośliwie biały mędrzec.
- Myślą nad poważnymi sprawami- oznajmiła oficjalnie Galadriela.
- Jasne- odparł Saruman, a jego źrenice się zmniejszyły.
- Więc przejdźmy do sedna- powiedział Gandalf.
- Tak- poparł go Elrond.
- Więc rozpocznijmy od najważniejszej sprawy; co kombinujesz?- Saruman zwrócił się do Gandalfa.
- Ja? Ależ nic. Pomagam tylko królowi odzyskać tron.
- Mnie się to nie podoba! Prowadzisz bandę krasnoludów przez całe Śródziemie i nie kontaktujesz tego z nami! Mamy tyle lat pokoju między naszymi klanami elfów, a ty chcesz to popsuć, prowadząc jakąś bandę bydlaków i dowodząc nimi?!
- Sarumanie. Nie krzycz na mnie. Jeżeli coś ci się nie podoba zgłoś to księżniczce, bo to ona ich prowadzi. Mnie poprosiła o pomoc w zdobyciu ich zaufania. Wie, że tylko ona może im pomóc na Samotnej Górze, i wie, że nie zaufają jej tak łatwo- jest przecież elfem. Więc jeszcze trochę i wyjadę. Poza tym poprosiła mnie o jeszcze jedną przysługę.
- Mnie osobiście nie przeszkadzają plany Arii. Ona wie co robi- poparła Galadriela, a Celeborn pokiwał twierdząco głowa.
- Zgadzam się z tym- dodał Elrond.- Ale Gandlafie, o co ona cię poprosiła? Chodzi mi o tę drugą prośbę.
- No cóż... Aria ma ostatnio złe przeczucia.
- Odnośnie?- spytał Celeborn.

- Mam ostatnio złe przeczucia- powiedziała Aria i zerwała jabłko.
- Odnośnie?- spytał Aragorn.
- Odnośnie...- dziewczyna westchnęła- odnośnie Saurona.
- Czarnego pana?!

- Przecież to absurd!- krzyknął Saruman.
- To niepokojące Gandalfie, ale Sarumanie. Ja osobiście wierzę słowom Arii- powiedziała Galadriela.
- Coś jeszcze ci powiedziała?
- Nie.

- Tak- przyznała po chwili Aria.
- Co?- spytał Aragorn.
- Podejrzewam... - wypuściła powietrze- podejrzewam, że ktoś nas zdradzi.
- Masz jakieś pojęcie kto to może być?- spytał.
Serduszko zmieniło kolor na szary- zmartwiony.
- Nie mam pojęcia- powiedziała.
- A kogo byś podejrzewała?
- Wiesz jakie pytanie mi zadałeś? To tak jakby ciebie spytała czy wiesz kiedy umrzesz.
- Ha, ha. Pytam poważnie.
- Wiem- powiedziała, rzuciła ogryzek w las i dodała- chodźmy. Zaraz będzie padać.

- Powiem ci tak- rzekł Saruman- nie obchodzą mnie przeczucia tej dziewczyny. masz jakieś dowody na prawdziwość tych słów?
- Nie, ale
- Żadnych ale. Masz czy nie?
- Nie- powiedział Gandalf.
- Masz- powiedziała Gandalfowi Galadriela.
- Jakie?- spytał tak jak ona, w myślach.
- Słowa Arii zawsze się sprawdzały- powiedziała- jej matka jest dowodem- dodała dobitnie.
- Mamy na to dowód- przerwał Elrond monolog Sarumana.
- Jaki?- spytał opryskliwie.
- A jaki? Jej słowa do tej pory zawsze się sprawdzały.
- Dobrze. Ale była też w stanie określić mniej więcej czas. Jaki podała?
- Ponad pięćdziesiąt lat- odpowiedział mu Gandalf.
- I czym tu się przejmować?
- Powiedziała też, że zło nie próżnuje. i teraz zaczyna działać.
- A nam na razie nic do tego!- upierał się Saruman.
- Zło najlepiej dusić w zarodku- wtrącił Celeborn.
- Zarodek nie jest zły- stwierdził najważniejszy z mędrców- może sobie działać.
- Nie może! Sto lat temu też powiedziałeś, że zarodek nie jest zły. I jak się skończyło? Wojną!- nie wytrzymała Galadriela.
- Tymi słowami kończę naradę- powiedział Saruman i wyszedł z werandy. Skierował się do stajni, by wziąć konia i pojechać do domu.
- My chyba też będziemy się zbierać- powiedziała Galadriela do męża Celeborna.
- Dziękujemy za gościnę- powiedział do Elronda.
- Opiekuj się nią- kobieta zagroziła Gandalfowi.
- Zawsze- odparł.

Godzinę później Aria stała obok konia szykowanego przez Aragorna.
- Gdzie się teraz skierujesz?- spytała.
- Nie wiem. Spróbuję znaleźć sobie jakieś zajęcie jak ty.
- Ja nie miałam wyjścia- odszczeknęła.
- Wiem. Zmusiły cię do tego ostatnie wydarzenia. Tyle, że ja też chcę być użyteczny dla świata. Jak ty.
- Jestem dla ciebie przykładem?- spytała żartobliwie i nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
- Nie tylko dla mnie. Dla wszystkich- odparł poważnie.
- Co wy we mnie widzicie?
- Jesteś mądra, dobra i sprawiedliwa. A przede wszystkim silna.
- Silna?
- Przetrwasz najgorsze potworności, które los ci narzuci z uniesioną głową. Gdy upadniesz wstaniesz silniejsza. Jesteś przykładem. Przykładem tego jak wygląda dobro i miłość.
Przez dłuższą chwilę milczeli. Aragorn narzucił siodło i zawiązał popręgi. Wsiadł na konia i skierował się w stronę wyjścia.
- Jedź na południowy wschód- powiedziała Aria.
- Co mam znaleźć?
- Na wzgórzach Emyn Muil są gniazda pająków.
- Pająków?
- Tak. Ostatnio czułam ich aurę. Są spragnione krwi. Zbierz Dunedainów i zaatakujcie je
- Myślisz, że damy radę?- spytał. W jego głosie słychać było wątpliwości.
- Tak, ale musi was być dużo.
- Nie lepiej ich zostawić?
- Zło trzeba dusić w zarodku- odparła- większość z nich przeszła do Mrocznej Puszczy. Tamte elfy na pewno sobie z nimi poradzą. A jeżeli zniszczycie ich gniazdo...
- Nie będą miały gdzie wrócić i gdzie składać jaja- dokończył.
- Właśnie.
- No... Dobra. Zrobimy co w naszej mocy. Tyle, że... Czemu nie pojedziesz z nami?
- Muszę pokonać Smauga.
- Dlaczego?
- Bo to nie jest przypadek. Coraz więcej pająków. Wiesz, że orkowie uwielbiają pająki?
- Tak? Nie wiedziałem.
- A jeżeli Smaug stanie po stronie wroga to nie będzie miło- skrzywiła się.
- A jeżeli nie stanie po żadnej stronie?
- To będą trzy oddziały. My elfy, ludzie, krasnoludy, oni czyli podwładni Saurona i jeszcze trzecia strona czyli smok.
- Będzie przeszkadzał, ale nie tylko nam. Wroga też będzie wtedy dekoncentrował.
- Krasnoludy od wieków boją się smoków. To będzie działać na korzyść wroga. A później, gdy będziemy przegrywać Smaug dołączy się do Saurona i zniszczy nas do końca.
- To będzie problem.
- No właśnie.
- To co? Życzyć ci powodzenia?- spytał Aragorn z uśmiechem.
- Nie. Ostatnia osoba, która życzyła mi powodzenia sprawiła, że prawie przegrałam. Ale tobie życzę powodzenia! O! Łap!
Rzuciła w jego stronę podłużne zawiniątko.
- Czy to jest?
- Tak. To Elendil. Miecz twojego dziadka. Wprowadziłam parę... Dodatków.
- Ale dlaczego?- spytał.
- Wszystkiego najlepszego głuptaku! Dzisiaj twoje siedemnaste urodziny!
- Zapomniałem- powiedział zszokowany.
- Wiem. Właśnie dlatego jesteś głuptakiem.
Aragorn wyjechał ze stajni, by wykonać swoje zadanie, a Aria poszła do siebie do pokoju. Zdjęła sukienkę i wzięła ręcznik. Otworzyła okno i wyszła, by się wymoczyć. Rzuciła wszystko na trawę i weszła do wody. Włosy unosiły się jej na powierzchni jakby ważyły mniej, niż na to wyglądają. I faktycznie- można je było porównać do piórka. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie geparda. To jak oddycha. Jak chodzi. Jak patrzy. Otworzyła oczy. I faktycznie, wykonany gepard z wody stał przed nią. Piękny, królewski. Machnęła palcem, a on pobiegł. Zrobił kółko i wrócił do niej. Dotknęła jego czoła. Wilk pomyślała. Woda zaczęła buzować pod jej palcami, a kształt zwierzęcia się zmienił. Teraz stał przed nią wilk. Jego oczy wpatrywały się czujnie.
- Przynieś kwiat wiśni. Najładniejszy jaki znajdziesz- powiedziała do niego.
Pobiegł do drzew, które rosło na brzegu i skoczył na gałąź. Zerwał piękny, wielki, różowy kwiat i podbiegł do Arii. Wypuścił go z pyska prosto na jej dłonie. Polizał ją po poliku.
- Dziękuję- powiedziała i włożyła kwiat za ucho.
Podniosła dłoń i machnęła palcem. Reakcja wody była natychmiastowa. Jej powierzchnia zaczęła bulgotać i się unosić. Pojedyncze słupki zaczęły się unosić i plątać ze sobą tworząc przeróżne kombinacje. Machnęła dłonią i słupki złączyły się w kwiat róży. Wilk, którego wcześniej zrobiła zaczął wyć do księżyca. Wstała.
- Stop!- krzyknęła i woda opadła na miejsce a po wilku i róży nie pozostał ślad.
Złapała ręcznik i wytarła się. Poleciała do pokoju i założyła koszulę nocną. Trzepnęła ręcznik na łóżko i wyskoczyła przed okno. Spojrzała na wodę i kazała jej się unieść. Przezroczysty płyn utworzył wielką ścianę wodną, która byłaby w stanie zmiażdżyć wroga. A jak nie, to przynajmniej utopić. Ułożyła wodę z powrotem na płasko. Weszła do pokoju i zamknęła okno. Deszcz pomyślała. O powierzchnię wody zaczęły uderzać pojedyncze kropelki, aż w końcu rozpętała się ulewa. Aria uśmiechnęła się pod nosem. Zerknęła w lustro. Skrzydełka wypełniły się srebrne nitką i teraz wyglądały jak kości. Inaczej. Cały czas były to skrzydła, ale wyglądało to jak kostki ze skrzydeł motyla, gdy zdejmiesz meszek tworzący kamuflaż. A na czubkach tych skrzydełek były małe niebieskie kryształki. Zdjęła go i położyła na biurku, po czym upadła na łóżko i usnęła od razu.

Jak można się domyśleć długo zabawili w Rivendell, bo aż dwa tygodnie, ale nie mam czasu opowiadać Wam wszystkiego, więc zobaczyliście najważniejsze momenty. Później jedynie jedli, śmiali się, odpoczywali i Aria doskonaliła swoją nową umiejętność. Czas pokazać Wam ich wyjazd.
- Miałaś z czymś problem?
- Tak, Elrondzie. Chodzi o to, że mamy mapę. I nie jestem pewna co do wszystkiego.
- Pokażcie mi ją.
- Mogę Thorinie?- spytała dziewczyna krasnoluda.
Niechętnie podał jej zwinięty w rulon pergamin, a ona przekazała go Elrondowi.
- Wiem, że to księżycowe runy, ale był nieodpowiedni księżyc- powiedziała.
- Faktycznie. Stań na szarym głazie, kiedy drozd dziobem zastuka- czytał- a zachodzące słońce ostatnim światłem dnia Durina wskaże ci dziurkę od klucza.
- Durin! Durin! Kto to był?- spytał sam siebie Thorin.
- Można powiedzieć, że praszczur twojego dziadka Thorinie- odparła Aria.
- Dobrze- rzekł Elrond- ale kiedy jest ten dzień Durina?
- U krasnoludów pierwszym dniem Nowego Roku jest, jak wszystkim oczywiście wiadomo, pierwszy dzień ostatniego księżyca jesieni, na progu zimy- tłumaczył Balin.- Nazywamy dniem Durina dzień, gdy ostatni księżyc jesieni spotyka się na niebie ze słońcem. Ale ta wskazówka niewiele nam pomoże, bo przy dzisiejszym stanie wiedzy nie jesteśmy w stanie stwierdzić kiedy ten dzień się powtórzy.
- To się jeszcze okaże- powiedziała optymistycznie Aria.
Następnego dnia, gdy słońce dopiero wschodziło, a gdy niebo było już niebieskie opuścili Ostatni Przyjazny Dom. Z nową nadzieją w sercu wyjechali w kierunku Gór Mglistych.

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 5; Tyle myśli

- Kim jest dla ciebie Aria?- spytał Bilbo zaraz po tym jak dziewczyna wraz z Kilim oddaliła się na zwiady.
- Aria?- powtórzył jak echo.- Aria. Jakieś dziesięć lat temu ponownie przyjechałem do jej kraju. Pamiętam jak rozmawiałem z jej matką i ojcem. W pewnym momencie do sali wpadła mała dziewczynka a za nią troszkę starszy chłopak. Kierowała się do taty, ale chłopiec był szybszy. Złapał ją i wywrócił na podłogę. A później... później ją gilgotał. To był pierwszy raz, gdy ją ujrzałem. Miałem dziwne przeczucie, że jest kimś ważnym. Wyjechałem, by powrócić po roku. I właśnie wtedy, przez ten jeden rok po raz pierwszy w życiu nie mogłem znaleźć żadnej informacji na upragniony temat. Postanowiłem, że jeżeli się zgodzą to z nimi zamieszkam.
- Zgodzili się?- spytał Oin.
- Tak. Mieszkałem tam cztery lata. Mimo to i tak mało się dowiedziałem. A w dodatku żeby wiedzieć więcej musiałem ją bliżej poznać. Przebywałem z nią bardzo dużo czasu, aż wreszcie stała się dla mnie jak córka.
- Czyli w skrócie jest dla ciebie jak rodzona córka?- spytał Gloin.
- Tak. Tak... Była pierwszą taką osobą.
- Jaką?- spytał Bilbo.
- Taką, którą mogłem pokochać jak rodzinę.
- Gdzie ona mieszka?
- Tego wam nie powiem. Jeżeli będzie chciała to sama wam powie.
I wtedy zza zakrętu wyszli Kili i Aria. Roześmiani pędzili do Thorina i reszty. Aria na swoim białym koniu, zaś Kili na brązowym kucyku. Aria podjechała do Gandalfa śledzona wzrokiem Thorina i reszty.
- Uprzejmie melduję, że zbliżamy się do Gór Mgli-
- Czy ta góra przed nami to nasza Góra?-przerwał jej Bilbo.
- Trzeba było słuchać jak mówiłam- odparła kąśliwie elfica.- Zbliżamy się do Gór Mglistych, zaś góra, którą tu widzisz to początek tego pasma. Poza tym myślałeś, że tak szybko dojdziemy do celu?
Odpowiedzią hobbita było mruknięcie czegoś pod nosem. Ponieważ pochodem kierował Gandalf, Aria kazała wszelkie pytania jemu zadawać. Najczęstsze pytanie brzmiało: dokąd nas prowadzisz? Gandalf więc po krótkim czasie odpowiedział:
- Dotarliśmy na skraj Dzikich Krajów. Gdzieś tam za górami jest miejsce zwane Rivendell. W ostatnim domu mieszka Erlond. Posłałem mu wiadomość przez przyjaciół. Będzie nas oczekiwał.
- Czyli, że prowadzisz nas do domu elfów?- spytał hobbit.
- A mogłabym ją obejść na około?- spytała Aria.
- A co? Boisz się, że Elrond każe ci założyć sukienkę?- spytał czarodziej.
Aria nic nie odpowiedziała, ale zacisnęła usta. Ponieważ zapowiedź domu elfów brzmiała mile i obiecująco, więc zapewne wszyscy sobie wyobrażacie, że to nic prostszego, niż trafienie prostą drogą do do ostatniego przyjaznego domu po zachodniej stronie Gór Mglistych. Jeżeli ktokolwiek z Was tak pomyślał to chyba powinnam go wyprowadzić z błędu.
Popołudniowe słońce świeciło jasno, ale nigdzie w tej pustce nie dostrzegali znaku życia, czy jakichś osiedli. Jadąc naprzód krasnoludy i hobbit wkrótce zrozumieli, że dom Elronda może kryć się wszędzie. Powiem Wam w tajemnice, że ta świadomość wcale nie poprawiła im humoru. Trafiali na doliny ciasne, zamknięte stromymi ścianami, otwierające się znienacka u ich stóp, i patrząc w głąb jaró, ze zdumieniem spostrzegali na ich dnie drzewa i strumienie. Napotykali szczeliny wąskie, że krokiem można było nad nimi przejść, ale aż huczały od wodospadów. Napotykali ciemne wąwozy, których nie dało się przeskoczyć, i tak urwiste, że nie dałoby się przez nie przejść na drugi brzeg.
Nikt z Was nie zgadłby, że tak straszny dziki kraj dzieli bród na rzece od gór. Bilbo nie mógł się temu dość nadziwić. Jedyną ścieżkę stanowiły małe kamienie, ale niektóre albo nie widoczne, ponieważ skruszone do wielkości ziaren piasku, albo zarośnięte całkiem, więc gdyby nie elfia "nawigacja" i znanie terenu przez czarodzieja- nigdy by nie dotarli.
Wracając do czarodzieja to ten kręcił głową, wystawiał brodę to w prawo, to w lewo wypatrując ścieżki, wszyscy zaś sunęli za nim krok w krok bardzo ostrożnie; nie ujechali daleko, gdy już zaczęło zmierzchać. Ponieważ Gandalf(jakim cudem?!) już nie był najmłodszy, widział coraz gorzej w narastającej ciemności, zatrzymali się na noc.
Wróćmy do elfiej "nawigacji". Konkretniej tego nie muszę tłumaczyć, ale wypada wspomnieć co nieco o jej zachowaniu i sukienkach. Chociaż... O sukience dowiecie się później. Elfica była nad wyraz podekscytowana tym, że spotka Elronda. Dlaczego? Nie wiem. Była bardzo zadowolona, że znajdzie się wreszcie wśród elfów- tak bynajmniej sądzę. Gdyby mogła to by skakała z radości.
Teraz gdy wreszcie wszyscy usiedli i Oin zaczął rozpalać ognisko, dziewczyna nagle zerwała się i pobiega przez góry. Czuła wiatr uderzający w jej poliki i szarpiący za włosy. Słyszała tupot gołych stóp, którego ty byś nigdy nie usłyszał. Czuła jak płaszcz odbijał się od jej pleców jak gdyby była smagana biczem. Rozpięła złoty liść trzymający poły płaszcza, jednocześnie odrzucając go do tyłu. Odwracając głowę zauważyła jak leci w powietrzu by zatrzymać się na jakiejś gałęzi.Biegła szybko- jak gepard. Żaden koń nie byłby w stanie jej dogonić. Teraz czas rozpiąć koszulę. Zaczynając od górnego guzika rozpięła wszystkie po kolei i zdjęła ubiór, pozostawiając go na skale. Żeby nie było- nie biegła w staniku. Ze skały, na której odłożyła przy długą męską koszulę zeskoczyła- jakieś piętnaście metrów w dół. Nim dotknęła ziemi, niewidocznym dla ludzkiego oka, szybkim ruchem zmieniła się, jednocześnie robiąc śrubę w powietrzu. Na jej ciele poczynając od nagich miejsc zaczęło wyrastać futro- żółto - czarne. Kształt głowy, rąk i nóg zmienił się. W mniej niż w ułamku sekundy na ziemi wylądował gepard nie zwalniając swojego biegu. Zaczął padać deszcz. Biegła prosto, aż w końcu zatrzymała się cała zmoknięta nad krawędzią urwiska. Spojrzała w dół. "Jest"- rzekła w myślach. Odwróciła się i pobiegła z powrotem do skały. Ponieważ przyśpieszyła biegu dotarła tam w dwie minuty. Ukucnęła jednocześnie zmieniając się z powrotem w człowieka.
- To jest minus bycia niepełnoletnim elfem- powiedziała sama do siebie.- Po przemianie lądujesz nago.
Dodała po czym złapała koszulę.
- Słowo daję, że jeżeli ktoś mnie kiedyś zobaczy...
Rozłożyła ją i włożyła ręce do rękawów. Złapała obie połówki koszuli i zaczęła je zapinać od góry otulając swoje piersi i kończąc zapinanie na guziku znajdującym się w połowie jej ud. Wstała i jęknęła:
- Że też akurat teraz pada deszcz.
Szła powoli, ponieważ wcale jej się nie spieszyło dołączyć z powrotem do ogniska. Dziewczyna nie miała na sobie nic- ni bielizny, ni spodni. Jedyna rzecz, którą miała na sobie to przemoknięta koszula, która ukazywała jej piersi. Może nie chcecie znać tego szczegółu, ale nie były małe- oczywiście nie były też gigantyczne. Ale na pewno nie jedna kobieta jej ich zazdrościła. Więc szła dziewczyna w białej, przemokniętej koszuli i z mokrymi włosami sięgającymi do kolan. Opłacałoby się dodać, że koszula mimo iż po mężczyźnie doskonale ukazywała jej sylwetkę- klepsydrę. Dotarła do drzewa, na którym zaczepił się jej płaszcz.
- Dlaczego teraz ten durny płaszcz przeszedł przemianę?- jęknęła.
Nie dało się zaprzeczyć faktowi, że to niegdyś długie, czarne okrycie ze złotymi wzorami na kapturze teraz wygląda inaczej. Krystalicznie czysta biel, wąski podkreślający figurę płaszcz z krwistymi wzorcami na kapturze wisiał na gałęzi. Podskoczyła (ówcześnie sprawdziła czy nikogo nie ma) i sięgnęła płaszcz. Założyła go i jedyny plus jaki znalazła, to że mogła zasłonić piersi, które były wcześniej dość widoczne. Zapięła dwa czerwone liście, które w ten sposób zasłoniły górę jej ciała. Skierowała się do obozu. I nim ją zobaczyli zagwizdała trzy razy. Złota podbiegła do niej zasłaniając ją. Poszły razem i usiadły niedaleko ogniska. Wszystkie oczy skierowały się na klacz i kobietę- bo teraz nikt nie mógł temu zaprzeczyć, że Aria, gdy nie jest w luźnych ubraniach staje się kobieca- która była zasłonięta przez klacz tak, że widoczna pozostała tylko jej twarz.
- Wyglądasz jak zmokła kura- powiedział Thorin.
- A jak mam wyglądać?- rzuciła wściekle.
- Aria chyba straciła swój dobry humor- powiedział Gandalf poczynając się domyślać czemu. "No tak. Może i jest jaka jest, ale nie zachowuje się jak striptizerka. Zdecydowanie teraz jest zła, ale jeżeli ktoś jej zabierze ten płaszcz... " pomyślał czarodziej.
Aria siedziała tak by nie było jej widać. Chodzi o to, że mimo iż jak wyżej wspomniałam zasłaniała ją klacz to jeszcze usadowiły się w miejscu, do którego nie sięga światło ognia.
- Może zdejmiesz płaszcz by szybciej wysechł- zaproponował Kili.
- Nie- odparła, po czym usiadła z wyprostowanymi plecami i złapała za poły płaszcza tak by móc je ze sobą jeszcze bardziej złączyć.
- Coś nie tak?- spytał Bilbo.
- Nie. Jasne, że nie- odpowiedziała szybko. Zbyt szybko.
- Czemu nie chcesz zdjąć płaszcza?- spytał Fili jednocześnie zrywając z niej płaszcz.
Pierwsza rzecz, którą dało się zaobserwować - albo usłyszeć- to wysoki pisk Arii. 
- Oddaj- powiedziała ze skruchą w głosie i złapała końcówkę koszuli by rozciągnąć ją jak najbardziej do dołu.
Spójrzmy jeszcze raz na całą tą sytuację oczami hobbita.
Po piętnastu minutach nie obecności Bilbo wraz z krasnoludami oraz czarodziejem usłyszeli trzy krótkie i melodyjne gwizdy. Wtedy Złota, klacz Arii zerwała się jak oparzona. Po dwóch minutach wróciła zasłaniając dziewczynę. Aria oparła się całym ciałem na koniu, więc jedyne miejsce, na które można było patrzeć to jej oczy. Światło ogniska ledwo co docierało do niej, więc na wszelki wypadek hobbit powoli i cichutko posunął się do przodu.
- Wyglądasz jak zmokła kura- powiedział Thorin.
- A jak mam wyglądać?- rzuciła wściekle.
- Aria chyba straciła swój dobry humor- powiedział Gandalf
- Może zdejmiesz płaszcz by szybciej wysechł- zaproponował Kili.
- Nie- odparła, po czym usiadła z wyprostowanymi plecami i złapała za poły płaszcza tak by móc je ze sobą jeszcze bardziej złączyć. Teraz klacz jej nie zasłaniała.
- Coś nie tak?- spytał Bilbo.
- Nie. Jasne, że nie- odpowiedziała szybko. "Jednak coś nie tak" pomyślał hobbit.
- Czemu nie chcesz zdjąć płaszcza?- spytał Fili jednocześnie zrywając z niej płaszcz.
Uszu Bilba doszedł wysoki krzyk, który później porównywał do krzyku bezbronnego zwierzęcia. Skierował swój wzrok na Arię, która cicho ze skruchą w głosie powiedziała "oddaj". Chciałabym byście wiedzieli, że hobbici nigdy nie jarali się zboczonymi widokami, ale tym razem nawet Bilbo nie mógł się oprzeć...
Przed nim na kolanach siedziała dziewczyna. Miała zarumienione poliki. Nie dało się przegapić tego, że była boso. Miała na sobie białą ciasno przylegającą do ciała koszulę, którą za wszelką cenę rozciągała w dół zasłaniając jedną czwartą ud. Z idealnie wyrzeźbionych ud powędrował wyżej, zauważając płaski, biały brzuch prześwitujący przez koszulę, więc nie mogąc się powstrzymać powędrował jeszcze wyżej, by napotkać czerwone włosy przecinające koszulę w miejscu, w którym powinny być piersi. "Nici z marzenia... Zaraz! O czym ja myślę?!" pomyślał Bibo.
Thorin wstał i wyrwał płaszcz z dłoni zaczarowanego Filiego, który siedział jak urzeczony wpatrując się w młodą kobietę. Dębowa Tarcza podszedł i nałożył elficy jej płaszcz, przy okazji kucając by go zapiąć.
- Nie przejmuj się tym, dobrze? Później poproszę Gandalfa by nam to wytłumaczył, nie trudź się- szepnął jej na pocieszenie, po czym dodał głośniej- gdzie byłaś?
- Pobiegłam sprawdzić jak daleko do Rivendell- odparła z bardziej pewnym siebie głosem.
- I?
- I jeżeli byśmy teraz się zwinęli udałoby się nam dojść tam w godzinę, ponieważ pozostały nam jakieś dwa kilometry do przejścia.
- I ty w piętnaście minut w tę i z powrotem?- zdziwił się Thorin.
- Gepardzi bieg, ale i bez tego zwykły elf przebyłby tę trasę w pół godziny. Wracając do tematu to zbieracie się i męczycie godzinę by móc położyć się w miękkim łóżku i zjeść coś dobrego, czy nie?
Odpowiedź była jedna, mianowicie; tak.
Gdy wreszcie doszli dało się usłyszeć krzyk czarodzieja:
-Nareszcie!
Cała kompania przecisnęła się jak najbliżej parowu by móc tam zajrzeć. Myślę, że każdy zachwycił się widokiem pięknej doliny, z rzeką w łożysku z kamieni i błyskami świateł na jednym z jej brzegów.
Na pewno też Bilbo nigdy nie zapomni tej "przechadzki" w dół. Było ciemno, gdy osuwali się w dół i ześlizgiwali krętą, spadzistą dróżką w tajemniczą dolinę Rviendell. W miarę jak schodzili niżej, ogarniało ich ciepło, a zapach sosen tak upajał, że Bilbo był w stanie wybaczyć warunki, które go tu dobijały w siodle ( a trzeba wiedzieć, że prawie nos sobie rozbił). Zjeżdżali w głąb doliny i serca im rosły. Zamiast sosen otoczyły ich teraz brzozy i dęby, więc ciemność wydawała się być bezpieczna. Zieleń trawy zszarzała, gdy wychynęli w końcu na otwartą przestrzeń tuż nad brzegiem strumienia.
"Tu są elfy" pomyślał Bilbo i mogę Wam powiedzieć, że w życiu nie słyszałam durniejszej myśli. Zacznijmy od tego, że cały czas podróżujesz z pewnym pięknym elfem drogi hobbicie. Kolejna sprawa, to że chyba muszą tu być elfy skoro to wioska elfów. W tej samej chwili, w której to pomyślał wybuchnął śpiew podobny do kaskady śmiechu, zaś Aria pośpiesznie założyła kaptur, po czym wycofała się w tył pochodu.
O! co tu robicie
I dokąd śpieszycie?
Koń zgubił podkowę, 
Rzeka rwie parowem!
Tra-la-li tra-lo-le
Doliną w dole.

O! czego szukacie
I dokąd zdążacie?
W piecu niedaleko
Już się placki pieką!
Tra-la-la tra-le-le
W dolinie wesele
ha, ha!

O! czemu milczycie
I brody stroszycie?
Dlaczego pan Baggins,
Tak słynny z powagi,
Z Balinem, Dwalinem
Kłusuje w dolinę
W tę noc
hoc, hoc!

O! czy zostaniecie, 
Czy też uciekniecie?
Już światło dnia gaśnie, 
Jeździec w siodle zaśnie, 
Konik się potyka
A u nas muzyka
ha, ha!

I w tej chwili nagle śpiew się urwał. Dlaczego? Może wyjaśnię całą sytuację od początku. Z każdą chwilą, gdy elfy śpiewały coś się działo. Albo szczypały jeźdźców w kostki, albo szarpały za płaszcze. Ponieważ przy ostatnich taktach melodii Aria dojechała do całej gromady elfów, jeden z nich uznał, że zdejmie jej kaptur. No i można z tego wywnioskować, że rozpoznano dziewczynę, ponieważ nieraz widywano ją na obrazach. W tedy rozbrzmiała dalsza część melodii tym razem cichsza i spokojniejsza:
Czemu taka postać?
Czemu się tu stawia?
Czemu wyszła z domu swego, 
Czemu się postawia?

Dlaczego ucieka, 
Od ciepłego mleka?
Czemu znów z tajemniczych lasów, 
Dzisiaj ucieka?

Czemu nie jest w puszczy?
Zamiast tam być, 
ta pani świata
stawia się tu naga?

Jak mamy to rozumieć?
Że wielmożna Aimera,
Penetruje kraje,
Nawet co niedziela?

Dlaczego uciekła,
Od matki swojej?
Czemu wszyscy mają,
Martwić się o jej zdrowie?

- Do jasnej anielki! Nie jestem nago, a poza tym to jakim cudem mnie rozpoznaliście?!- krzyknęła.
- Otóż wszystko wyjaśnimy- powiedział bystrooki, żółto-włosy elf- zacznijmy od tego, że w zeszłym roku dla wszystkich państw została zrobiona kopia portretu rodziny królewskiej i nie ma kobiety na świecie ładniejszej od pani. Kolejnym czynnikiem jest zapewne to, że na świecie nie istnieje inna dwunożna osoba z czerwonymi włosami.
- A czemu jestem naga?- spytała zrezygnowana.
- Bo Elrond kazał mówić, że jesteś naga, jeżeli nie będziesz w sukience.
To chyba okazało się być dla Arii zbyt wielkim przeżyciem, bo zeszła z konia, wstała i ruszyła biegiem do domu Elronda, trzęsąc się ze złości.
Za to stara piosenka o Bilbie i krasnoludach rozpoczęła się na nowo. Pewnie sami już wywnioskowaliście, ze to nic mądrego.  
Na szczęście chwilę później wyłonił się smukły, młody elf i ukłonił się Gandalfowi i Thorinowi.
- Witajcie w dolinie!- rzekł.
- Dziękujemy za miły przyjęcie- powiedział Thorin trochę kwaśno, ale Gandalf już zeskoczył z konia i zaczął gawędzić wesoło z elfami.
- Zboczyliście trochę ze ścieżki- powiedział elf - jeśli chcecie trafić na jedyną ścieżkę, która wiedzie za rzekę do tamtego domu. Chętnie was poprowadzimy, ale zejdźcie lepiej z koni, póki nie przejdziecie przez most. Czy zostaniecie chwilę z nami, żeby razem pośpiewać, czy też wolicie zaraz śpieszyć dalej? Kolacja już się tam przygotowuje- dodał.- I kłótnia też.
- Kłótnia?- spytał Balin.
- Mhm. Między księżniczką, a Elrondem.
- A o co się kłócą?
- Nie chcesz wiedzieć- powiedział poważnie elf.
Bilbo mimo ogromnego zmęczenia chciał zostać. Śpiew elfów, i to w gwiaździstą czerwcową noc, wart był trochę dłuższego siedzenia przed snem. Chciał też porozmawiać z elfami, które jak się wydawało znały jego imię, nazwisko i co nieco o nim.
Niestety, krasnoludom się to nie uśmiechało, gdyż były głodne jak wilki. Za to Gandalf chciał jak najszybciej pogadać z Elrondem i znaleźć wściekła towarzyszkę. Ruszyli naprzód prowadząc kuce, póki nie znaleźli się na wygodnej ścieżce i nie doszli nad sam brzeg rzeki. Płynęła żywo i hałaśliwie, jak zwykle górskie potoki w leśne wieczory, po słonecznym dniu, kiedy topi się śnieg na szczytach. Kamienny most, nie opatrzony poręczą, był tak wąski, że ledwie jeden kucyk naraz mógł się na nim zmieścić. Szli więc powoli, ostrożnie, gęsiego i trzymali kuce za uzdy. Przy okazji byli wściekli za komentarze rzucane przez elfy.
- Nie zamocz brody w potoku, ojczulku!- krzyczały do Thorina, który zgarbił się i sunął już prawie na czworakach.- Już dość urosła bez podlewania!
- Pilnujcie Bilba, żeby nie zjadł wszystkich ciastek!- sypały się komentarze.- I tak grubas nie przelezie przez dziurkę od klucza!
- Cicho, sza, przyjaciele!- rzekł Gandalf idący na końcu- doliny mają uszy, a niektóre elfy za długie języki! Dobranoc!
I tak oto trafili do ostatniego przyjaznego domu, zastając drzwi otwarte na oścież.

- Gdzie Aria, Elrondzie?- spytał czarodziej.
- Aria?- elf wydął usta.- Ona... Nie będzie uczestniczyła w dzisiejszej kolacji.
- Dlaczego?- spytał Kili.
- No cóż... Troszkę się pokłóciliśmy... Ona ostatkiem sił powstrzymywała się przed rzuceniem na mnie... Mnie trochę poniosło... Ona wyszła... Trzasnęła drzwiami od swojej komnaty...
- Czyli zrobiła ci wykład o sukienki, zaś ty uparcie się broniłeś, tak?- spytał Gandalf.
- Można tak powiedzieć- Elrond po raz drugi wydął usta.
- Jeżeli mogę wtrącić- powiedział jeden elf.- Kłótnia była tak głośna, że wszystkie elfy zatkały uszy, zaś paru strażników na siłę odciągali pana tego domu od księż... Arii, gdyż ta dość skutecznie zaczęła go prowokować, gdy przegrywała kłótnię. W ten oto sposób żadne nie otrzymało tego co chciało. Więc zaprowadzono księ... Arię do jednej z najpiękniejszych komnat. W szafie są same suknie, więc nie będzie mogła wyjść w niczym innym.
- Dziękuję za objaśnienie, Conradzie- rzekł Elrond kwaśno.
- Zawsze do usług, panie- powiedział udając, że nie usłyszał sarkazmu w głosie szlachetnie urodzonego elfa.

Kolacja minęła im świetnie. Każdy krasnolud dostał swoją komnatę, zaś później zaprowadzono ich do strumyka, wykopanego jako wanna (elfy nie cierpię kąpać się w dusznych pomieszczeniach). Bilbo pogawędził trochę z elfami, zaś Gandalf od razu poszedł do biblioteki. Thorin i reszta jego niskich towarzyszy położyli się tak koło godziny osiemnastej, zaś Bilbo posiedział do dwudziestej pierwszej. Mogę też wspomnieć o czarodzieju, który usnął nad lekturą o godzinie dwudziestej trzeciej.

Teraz chyba powinnam wspomnieć co u Arii. Jeżeli o to się pytacie to wszystko dobrze. Jest w stanie bardzo dobrym, o ile stanem bardzo dobrym można nazwać chęć rozszarpania wszystkiego wokół na strzępy. A teraz powiem wam historię, po tym co się wydarzyło między nią a Elrondem. Jeden z elfów zaprowadził ja do jej komnaty. Jej własna osobista komnata znajdowała się w każdej rezydencji na świecie. To był taki mały plus bycia księżniczką, gdyż w całym tym gwarze zawsze ma najlepsze miejsce pobytu. Toteż wpuścili ją do środka otwierając przed nią drzwi. Z przejęcia aż gwizdnęła.
- To się nazywają górskie luksusy- powiedziała sama do siebie czując jak fala złości odpływa.
Klucz został jej wręczony po drodze do komnaty, toteż nie ociągając się zamknęła za sobą drzwi. Ten mały przedmiot rzuciła na małą szafeczkę stojącą obok łóżka, po czym rzuciła się na miękki materac. Odbiła się kilka razy i wsunęła głowę głębiej w poduszkę. Pachniała wanilią i różami. Cała pościel była w kolorze krwistoczerwonym, zaś łóżko miało baldachim wielki i czerwony. Sama jego długość była niewiarygodna, gdyż były to trzy metry, zaś szeroki był na dwa metry. "Posłanie dla księżniczki... Przecież ja jestem księżniczką" pomyślała. Westchnęła i zasnęła. 
Zasnęła na krótko, gdyż po pół godziny obudziła się. Mimo iż wcześniej zmoczył ją deszcz zapragnęła kąpieli, do której tak tęskniła. Wstała i rozejrzała się po pokoju. Każdy kamień w ścianie był widoczny, nie zostały zrobione jako idealne kwadraty, bądź prostokąty, lecz każdy z nich był idealnie dopasowany. Z drugiej strony pokoju znajdowały się dwie szafy. Obie wykonane z drewna dębu, jedne wielka, gdyż miała trzy metry szerokości, druga mniejsza, zapewne na akcesoria do kąpieli. Dziewczyna trzepnęła buty pod łóżko i ładnie podbiegła do mniejszej garderoby. W środku znalazła ręcznik i szlafrok (oczywiście czerwone) i znalazła również mydło pachnące wanilią i różą. "Nie dość, że znają moje ulubione zapachy, ulubiony kolor to nawet ulubiony gatunek drewna" westchnęła.
"No w sumie to co się dziwić? Jestem księżniczką, a księżniczkę trzeba ugościć tak by miała wokół siebie to co kocha najbardziej." Wyjęła ręcznik i zwróciła się w stronę okna zasłoniętego zasłonami z aksamitu (tak, krwistoczerwonego materiału). 
- Ślicznie- powiedziała.
Faktycznie. Na jej potrzeby znajdował się tam duży staw. Zapełniany ciągle świeżą wodą, gdyż dalej widać było wodospad. Droga była wysadzana białymi kamieniami, na idealnie krystaliczną i czystą wodę spadały różowe kwiaty wiśni. Wokoło rosły drzewa wiśniowe, te które wiecznie kwitną. Wokół całego terenu zostało ułożone ogrodzenie z drewna dębu, dzisiaj zazwyczaj kojarzące się z Japonią. Zza ogrodzenia były widoczne góry.
- Krajobraz z bajki- powiedziała, uśmiechnęła się i otworzyła okno.
Wyszła i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Spojrzała w górę, w niebo, by zauważyć miliony mrugających do niej gwiazd. Było ciemno, lecz jej dobry wzrok, księżyc i gwiazdy czyniły cuda. Położyła koszulę na trawie rosnącej wokół wejścia do pokoju i wbiegła do wody. Usiadła przy brzegu i zaczęła rozkoszować się ciszą i spokojem. Jej długie włosy unosiły się na powierzchni. Zamknęła oczy i zaczęła prowadzić swój rutynowy monolog, który rzadko kiedy poruszała ze swoją najlepszą przyjaciółką.
- I to jest kolejny powód, przez który nie powinnam zasiadać na tronie. Nadal zachowuję się jak dziecko, ale moją mamę to nie obchodzi. Przecież najważniejsze jest to bym władała sprawiedliwie i nie wystawiała nosa poza las.
Otworzyła oczy i przekręciła się wygodniej. Przepłynęła parę metrów dopływając do innego brzegu, przy którym rosły stokrotki.
- W ogóle to niesprawiedliwe. Mam szesnaście lat i wszyscy wszystkiego ode mnie wymagają. Jedni pomocy, inni ślubu, zaś jeszcze inni innych dziwnych rzeczy. Co to?
Ostatnie pytanie zadała po zauważeniu czegoś dziwnego stojącego dwa metry dalej, więc już dość mocno rozleniwiona dziewczyna nie chciała wstawać. 
- Lampa.
Rozejrzała się wokół jeziorka. Stały w odległości metra, łącznie było ich koło trzydziestu. Ścieżka wyłożona z białych kamieni również była otoczona lampionami. Wszystkie zostały wykonane z czerwonego, wytrzymałego papieru i miały w środku małą świeczkę, by oświetlać teren.
- Dziwne, że wcześniej nie zauważyłam.
Powiedziała te słowa i poczuła silną chęć zapalenia ich.
- Niby, że jest jak dla mnie widoczne wszystko, ale... To też dobra okazja by poćwiczyć.
Spojrzała na lampę usilnie wbijając wzrok w knot. Nic się nie działo.
- Do jasnej cholery! I ja mam być najsilniejszą osobą na świecie? Przecież ja nic nie umiem! Jedyne co robię to zmieniam kształty! Nawet władać wodą, bądź ogniem nie potrafię.
Westchnęła zrezygnowana. 
- A może to to? Robię wszystko na siłę, to nie jest tak, że chcę, przyjmuję to jako muszę. W dodatku patrze tak, że prędzej bym się zapadła pod ziemię niż coś zrobiła- powiedziała.
Zamknęła oczy i oparła głowę o brzeg.

- Nudzi mi się- powiedziała pół godziny później- chciałabym widzieć- dodała.
Dar widzenia był tym czymś na czym jej zależało najbardziej. Dar widzenia pozwalał dostrzec to co dla innych niewidoczne. I tylko ona mogłaby używać tego daru. Zamknęła oczy i zaczęła rozmyślać. Usnęła kilka minut później. Obudziła się koło północy i poczęła rozmyślać od nowa. Kiedyś wraz z Alice- jej najlepszą przyjaciółką- znalazły informacje o darze widzenia. Był to dar skrzętnie zabezpieczony, więc nikt nie mógł go użyć. Dlaczego? Ponieważ mimo iż wszyscy chcieli móc widzieć tylko jedna osoba mogłaby go otworzyć. Ukryty był w najbardziej niedostępnym miejscu dla każdego- w sercu. I tylko osoba, która będzie miała serce oczyszczone - w pełni oswojone - może skorzystać z tego daru. Należałoby dodać, że ten dar jest przekazywany z pokolenia na pokolenie i tylko w rodzie najszlachetniejszych stworzeń. Bardzo łatwo poznać kto będzie korzystał z tego daru. W całej rodzinie rodzą się tylko mężczyźni, zaś raz na sto lat kobieta. I tylko szesnasta kobieta będzie w stanie korzystać z tego daru, i będzie najsilniejszym stworzeniem na świecie.
- Należałoby dodać, że nic nie umie!- krzyknęła dziewczyna i uderzyła ręką w powierzchnię wody, chlapiąc na trawę i kamienie.
Zamknęła oczy i zaczęła ponownie rozmyślać. 
- To bez sensu- powiedziała.
Wstała i wyszła z wody kierując się do swojego pokoju zakładając po drodze ręcznik. Zamknęła okno i zasłonęła zasłonkę. Skierowała się do większej szafy.
- Ja nie mogę!- krzyknęła.
W szafie wisiały same suknie. Od długich wieczorowych po krótkie. Wiele kolorów i odcieni. Na dole buty na obcasach, zaś na górze różne ozdoby takie jak naszyjniki, bądź kolczyki. Obok wszystkich pięknych kreacji wisiała koszula nocna z delikatnego, krwistoczerwonego materiału. Aria zdjęła ręcznik i wytarła się. Wyjęła długą do kostek suknie i założyła ją.
- Która godzina?- spytała samą siebie.- Pierwsza dwadzieścia cztery. 
Po wypowiedzeniu tego zdania rzuciła się na mięką pościel, zasypiając od razu.

niedziela, 18 stycznia 2015

Rozdział 4; Pieczeń Barania

Wyskoczył z łózka i otulił się szlafrokiem. Pobiegł do jadalni, lecz nie zastał tam żywej duszy. Jak skończony idiota przebiegł przez cały dom- nie zastał nikogo. Nie było nawet wilczycy w rogu pokoju gościnnego. Wszedł do kuchni myśląc, że to był tylko sen. "Cóż widać, że się pomyliłem" pomyślał, gdy tylko ujrzał stertę garów w zlewie czekających na umycie. Nie przyszło im do głowy by chociaż podziękować. Trudno.

Przepasał się fartuchem i zaczął sprzątać. O dziesiątej uznał, że zrobił wszystko co trzeba i usiadł na fotelu przed domem. Zabrał się za robienie drugiego śniadania. Po zjedzeniu kanapki( albo nawet więcej niż jednej bo aż sześciu) zamknął oczy i zaczął bujać się na krześle. Właśnie wtedy przybył Gandalf. Jakiś duży cień sprawił, że mimo zamkniętych oczy było jeszcze ciemniej.
- Bilbo a cóż ty tu robisz?- spytał czarodziej.
- A co mam takiego robić Gandalfie?- odparł pytaniem na pytanie.
- Ależ, my na ciebie czekamy i czekamy! A ty sobie najspokojniej jesz drugie śniadanie! Czyżby tamci nie zostawili ci wiadomości?
- Jakiej wiadomości?- spytał pan Baggins okropnie zmieszany.
- Co ci się stało Bilbo? Czyżby ktoś cię w nocy odmienił? Czyżbyś nie starł dzisiaj kurzu z kominka?
- A co ma piernik do wiatraka? Czy nie mało było roboty ze zmywaniem po czternastu osobach?
- Gdybyś starł kurz z kominka, znalazłbyś to- rzekł dając mu liścik (pisany na jego papierze listowym).
Oto co Bilbo przeczytał:
Od Thorina i kampanii (i od tej nadętej elficy) pozdrowienia dla włamywacza
Bilba! Za gościnę wielkie dzięki, a Twoją ofertę fachowej
 pomocy chętnie przyjmujemy. Warunki: zapłata przy dostawie
 w wysokości nie przekraczającej czternastej części całego zysku
(jeżeli w ogóle będą zyski); zwrot kosztów podróży zapewniamy
w każdym przypadku; koszty pogrzebu - jeśli okaże się to
konieczne i nie będzie załatwione inaczej - ponosimy my lub
nasi przedstawiciele.
  Nie widząc potrzeby zakłócania Twojego cennego snu,
wyruszyliśmy na razie sami, by poczynić niezbędne przygotowania.
Oczekujemy szanownej osoby w gospodzie "Pod Zielonym
Smokiem", nad Wodą, o jedenastej przed południem punkt.
Licząc na punktualność z Pańskiej strony, mamy zaszczyt pozostać
                                                                                                                           Szczerze oddani
                                                                                                                       Thorin i kompania i ta...                                                                                                                                                         elfica.
- Masz dziesięć minut na drogę. Musisz biec - rzekł Gandalf.
- Ale...-zaczął Bilbo.
- Nie ma czasu na żadne ale- powiedział czarodziej.
- Ale...- powtórzył Bilbo.
- Na to także nie ma czasu. Ruszaj!
Do końca swego długiego życia hobbit nie mógł przypomnieć sobie jak znalazł się za drzwiami bez chustki do nosa. Bez kapelusza. Bez laski. Czasem miał podejrzenia, że Gandalf wypchnął go za drzwi. Przebiegł całą drogę do karczmy i pojawił się punktualnie o jedenastej i od razu usłyszał:
- Jakże to pan Baggins jest punktualny!- rzekł Balin.
- Staram się- odparł.
Nagle zza zakrętu przyjechało czternaście kucyków objuczonych najróżniejszymi pakunkami. Dwa kucyki były wolne od pasażerów.
- Wsiadajcie obaj na konie i ruszamy- rzekł Thorin.
- Strasznie mi przykro- powiedział Bilbo- ale nic ze sobą nie mam. Ni kapelusza, ni laski, ni fajki. Nic. W dodatku dopiero dziesięć minut temu przeczytałem wasz list i-
- Nie przejmuj się drobiazgami Bilbo- powiedział Dwalin- i nie bądź taki punktualny.
- Dobrze. A w takim razie mogę wiedzieć gdzież to jest Gandalf i Aria?- spytał.
- Gdybyśmy wiedzieli...- westchnął Thorin.
- Tak konkretniej nie ma ich odkąd wstaliśmy. Wstaliśmy o szóstej, a ich już nie było- powiedział Fili.
- Aha- odparł hobbit, ponieważ nie wiedział co innego odpowiedzieć.- Ma ktoś zapasowy płaszcz i kaptur?- spytał tak jakby od niechcenia.
W ten sposób trzynaście krasnoludów i jeden hobbit ( w zbyt dużym szarozielonym płaszczu i kapturze) wyruszyli spod gospody swawolnym truchtem. Nie ujechali daleko a spotkali kłócących się Gandalfa i Arię. Czarodziej jechał na posłusznym siwku, dość wysokim jak na konia i był ubrany tak jak wczoraj. W elficy widać zaś było dużą zmianę. Miała cały czas na sobie czarny płaszcz, lecz nie był on tak wielki i tak ciemny jak ten wczoraj. Kaptur miała opuszczony, proste, czerwone włosy opadały luzem na ramiona sięgając aż bioder. Zielone oczy rzucały się każdemu. Te oczy były najzieleńsze na świecie. Biała skóra skrzyła się na słońcu. Rzęsy i brwi były czarne i długie. Usta czerwone jak krew, zaś zielona broszka od naszyjnika odbijała słońce jak kryształ. Jechała na białej klaczy imieniem Złota, mimo iż powinna zwać się Śnieżka.
- Ani sowa więcej- zagroziła mu palcem.
- O czym?- zainteresował się Bilbo.
- O niczym- odparła pospiesznie.
- Miałaś nam wyjaśnić- powiedział Kili podjeżdżając do niej.
- Co miałam wam wyjaśnić?- spytała patrząc na niego.
- Wile rzeczy. Może zacznijmy od tego jak zmieniasz się w wilka. To było świetne- powiedział Kili.
- Och- zarumieniła się- to nic takiego. Każdy elf z mojego plemienia potrafi zmienić się co w jedno zwierze. Oczywiście mój ród, jako ród królewski ma trochę... szerszy zasięg umiejętności.
Wszyscy słuchali z przejęciem i gdy wypowiedziała ostatnie słowa byli jeszcze ciekawsi.
- Czyli twoje plemię potrafi zmieniać się w wilki?- drążył Kili.
Roześmiała się srebrzyście.
- Nie Kili. Każdy ma własne niepowtarzalne i unikatowe zwierze, w które się zamienia. Ja mam wilka, więc nikt inny go nie ma. Ale to nie oznacza, że nie potrafię zmienić się w coś innego.
- W co się zmieniasz?- spytał Kili z błyskiem w oku.
- We wszystkie zwierzęta. Moje to szczególnie wilk, sokół, gepard, klacz i motyl.
- Dlaczego akurat te?- spytał Fili.
- Ponieważ- zawahała się- ponieważ... Ponieważ są to najbardziej królewskie zwierzęta. Najbardziej dostojne, ale też najbardziej opiekuńcze.
- Opiekuńcze?- prychnął Thorin.- Czy wilk alfa odpychając omegę jest opiekuńczy?
- Nie, ale istnieje też coś takiego jak alfa spośród alf. Moja matka też jest zmiennokształtna, ale gdy tylko ja stanę się alfą ona będzie betą.
- Czyli teraz jest alfą spośród alf jako wilk?- spytał Oin.
- No... nie. Ona nie zmienia się w wilka. Znaczy zmienia się w wilka, ale. Dobra. Od nowa. Każdy z królewskiego rodu zmienia się w zwierzę. Ale są zwierzęta w ciele, których czują się ... swobodniej. U mnie to wilk, sokół, gepard, klacz i motyl. Moja mama woli sokoły, zaś mój ojciec- załamał jej się głos.
- Co się stało?- spytał Kili szeptem.
- Po prostu sądzę, że jak już zasiądę na tronie to nigdy nie będę taka jak on. Nigdy nie dam rady wyprowadzić ludzi, elfy czy krasnali z kłopotów. Nie będę nawet mogła sięgnąć mu do pięt.
- Nie przejmuj się- powiedział Thorin- mój ojciec mi powiedział, że jeżeli masz wątpliwości to najlepsza oznaka, tego że dasz radę. A nawet uda ci się być wyżej.
Uśmiechnęła się i spojrzała na Thorina z wdzięcznością.
- Mój tata najbardziej lubi w konie, wilki i gepardy. Jest niesamowity. Nigdy nikogo za zdradę nie skazał na śmierć. On zawsze wybacza. Mówi, że każdy ma prawo zejść ze ścieżki i trzeba mu pomóc na nią wrócić. Gorzej z matką. Ona jest straszna. Mój tata nie chce mnie zmuszać na to bym zasiadła na tronie i wyszła za mąż, a ona? Ona ma ochotę mnie rozszarpać. Ona mi z zamku wyjść nie pozwala!- krzyknęła oburzona.
- To dlaczego tu jesteś?- spytał Bifur.
- Powiedzmy, że jestem troszeczkę nieposłuszna- powiedziała.
- Troszeczkę?- spytał sarkastycznie Gandalf- Ona zna każdy zakamarek swojego lasu! W dodatku twoje troszeczkę to prawie na drugim końcu świata!
- Oj tam, oj tam- zbagatelizowała machnięciem ręki.
I wtedy zaczęło padać. Ulewa była straszna, więc wszyscy zaszyli się pod kapturami. Teraz widać było jak na obwódce kaptura Aria ma wyszyte złote wzory.
- I pomyśleć, że jutro będzie pierwszy czerwca- stękał hobbit.
   Wszystkim towarzyszom popsuły się humory. Nie mieli ochoty na pogawędki, więc milczeli. Jedyna osoba z dobrym humorem to była Aria. Czasem odchylała głowę patrząc w niebo. Widać było, że tak jak lubi słońce tak samo lubi deszcz. Każdy z obecnych myślał o czymś innym. "Że też się jej chce bawić w taką pogodę" myślała większość krasnoludów. Thorin i Kili patrzyli na nią z podziwem, mimo iż starszy krasnolud za nią nie przepadał. Z tego co powiedziała do tej pory jasno wynikało, że nie miała łatwego życia. Owszem. Nie była wyganiana przez smoki, ale taka matka? To było coś nie do pomyślenia. Kto wie, może nawet jest bita? "Z pewnością ubrani i zapasy w jukach potrzebują wody by rosnąć"- myślał coraz bardziej zdenerwowany Bilbo- "a mogłem siedzieć w ciepłym domku i czytać swoje książki". Tymczasem kłusowali dalej przed siebie, żaden nie zwracał uwagi na hobbita. A przy okazji słońce skryte do tej pory za chmurami zaszło, więc zrobiło się ciemno. Zerwał się wiatr i wierzby pochyliły się z westchnieniem nad rzeką. Nie wiem jak się nazywała, więc nawet nie pytajcie. Jedyne co wiem to to, że miała nurt rwący, a kolor czerwony i spływała z okolicznych pagórków.
   Gdy zrobiło się już całkiem ciemno wiatr rozwiał chmury i wyjrzał blady księżyc. Thorin zaczął coś mruczeć o miejscu na nocleg i kolacji, a krasnoludy przytakiwały skwapliwie,
- Gdzie Gandalf?- spytał hobbit, gdyż pierwszy zauważył jego nieobecność.
- Odłączył się od nas jakieś dwie godziny temu- odparła Aria i wzruszyła ramionami.
- A dokąd pojechał?- spytał Thorin.
- Jak to on kiedyś do mojej matki powiedział? Licho wie gdzie go podziało. Szalony i tyle.
   Dotąd Gandalf był z nimi cały czas, a śmiał się, jadł, gadał i pił więcej niż inni.
- I akurat teraz, gdy czarodziej nam potrzebny, czarodziej znika- stęknęli Dori i Nori (podzielali upodobanie hobbita do posiłków częstych i sytych).
  W końcu zdecydowali się rozbić obóz tam, gdzie stali. Nie uśmiechało się im (oprócz Arii) spanie pod gołym niebem, mimo iż wiedzieli, że niedługo będzie to rutyną. A ten dżdżysty wieczór wcale nie był dobry na początek. Zboczyli ku kępie drzew, pod którymi grunt był suchszy, ale z drzew spadały krople- kap, kap- bardzo niemiło. Ogień też jakby płatał im figle. Krasnoludy umieją na ogół rozpalać świetnie ogniska, ale tej nocy nikt nie mógł sobie z tym poradzić- nawet Oin i Gloin. Mistrzowie w rozpalaniu ognia.
  Później jeden z kucyków spłoszył się nie wiadomo czemu i uciekł. Nim go Fili i Kili złapali już był w strumyku. Krasnoludy wyszły przemoczone, a w dodatku wszystkie juki poszły z prądem. A że była to głównie żywność- niewiele mieli na kolacje. A świadomość, że mają jeszcze mniej na śniadanie była bardzo pocieszająca.
  Siedzieli więc posępni, zmoknięci i klęli pod nosem. Aria nadal (zupełnie jakby była chora) miała aż nadto entuzjazmu i Kili od patrzenia na nią również go zyskał.
- Mogło być gorzej, prawda?- spytała.
- Jaasne. Mógł nas grad porozwalać- odparł jej Thorin.
   W odpowiedzi wytknęła mu język. Oin i Gloin nadal męczyli się z rozpaleniem ogniska i kłócili się przy tym zawzięcie. I wtedy Balin, zazwyczaj pełniący straż, powiedział:
- Tam coś się świeci.
   W pewnym oddaleniu na wzgórzu rzeczywiście iskrzyło się małe światełko. Wyglądało jak gdyby ognisko czy migotanie pochodni.
   Przyglądali się czas jakiś, a później wybuchły spory. Jedni mówili "tak", inni mówili "nie", a Aria nic nie mówiła. Kłótnia zaczęła się rozrastać i rozrastać. Jedni mówili, że warto sprawdzić i może będzie coś do jedzenia, drudzy na to, że okolica nieznana i nie wiadomo co tam się dzieje. Na to pierwsi "w końcu jest nas piętnastka...". Ale większość zadawała sobie pytanie "gdzie jest Gandalf?". W dodatku deszcz lunął rzęsiściej, a Oina i Gloin siłą trzeba było odciągać od siebie, ponieważ wszczęli bójkę.
   " W sumie to mamy w kampanii włamywacza. Czyż nie?"- powiedzieli i ten argument wygrał. Ruszyli w kierunku światła, prowadząc kucem za uzdy z ostrożnością. Jedynie Aria siedziała na swoim koniu i sunęła przez las jak cień. Wspinali się w górę, jednakże nie trafili nigdzie na ścieżkę prowadzącą w górę do jakiegoś domu czy gospody.Nagle las ogarnął ich bardzo ciasno. Mimo wszelkich starań nie uniknęli skrzypień, trzaśnięć czy szelestów( a także stękania i przekleństw pod nosem). Aria i Bilbo byli wściekli, ponieważ skradali się bezszelestnie, a krasnoludom nie dało się zarzucić ciszy.
   Nagle czerwone światło dość już blisko błysnęło między pniami.
   "Teraz kolej na włamywacza"- orzekły krasnoludy.
- Musisz tam iść, wybadać, co to za światło, kto i po co je rozniecił, czy tam jest bezpiecznie- zwrócił się Thorin do Bilba.- Biegnij szybko. Jeżeli wszystko w porządku to wracaj prędko. Jeżeli nie jest w porządku wracaj jeśli zdołasz. Jeśli nie zdołasz huknij dwa razy jak sowa i raz jak puszczyk, a my pomyślimy co zrobić.
    I Bilbo musiał ruszyć na zwiady, nie zdążywszy nawet wyjaśnić, że nie umie naśladować żadnej sowy, a tym bardziej latać jak nietoperz. Jedyną zaletą u Bilba było to, że umie się skradać bezszelestnie. Skradał się w stronę ogniska i nawet czujna łasica nie ruszyłaby wąsem. Toteż dostał się do ogniska- bo było to ognisko- całkiem niezauważony.
    Zobaczył na ogromnym ogniu płonące pnie brzóz, a wokoło grzało się trzech olbrzymów. Na długich patykach przypiekali mięso baranie i zlizywali tłuszcz z palców. Zapach rozchodził się smakowity, toteż hobbit szybko zgłodniał jeszcze bardziej. Opodal stała beczka zacnego piwa, a olbrzymi coraz to łykali ze dzbana. Jak pewnie zdążyliście się domyślić były to trolle. Bez wątpienia masz racje. Nawet Bilbo- ten leżący w fotelu przy kominku leń- poznał się na tym. Grubo ociosane twarze, olbrzymi wzrost i kształt stóp mówiły same za siebie. Nie będę dodawać o tym jak śmierdziały.
- Baranina wczoraj. Baranina dzisiaj. I niech mnie szlag trafi, jeżeli jutro znów będzie baranina!- krzyknął jeden z trollów.
- Już zapomniałem, kiedy ostatni raz miałem w gębie kęs ludzkiego mięsa- powiedział drugi.- Coś ty sobie Williamie sądziłeś ściągając nas w te strony? A najgorsze, że w beczce też już widać dno- dodał i szturchnął Williama, który właśnie przechylał dzbanek.
William zakrztusił się.
- Zamknij gębę durniu!- wykrztusił.- Chciałbyś, żeby ludzie tu siedzieli, a ty z Bertem moglibyście jeść ich na spółkę. We dwóch zeżarliście już półtorej wsi odkąd przyszliśmy z gór! Czego wam, idiotom więcej się chce? A były takie czasy, gdy dziękowaliście Billowi za ochłap tłustego barana z tej doliny!- To rzekłszy Wiliam wgryzł się w pieczone udo baranie.
    Tak, niestety, zachowują się trolle. Ich język jest wulgarny. W dodatku śmierdzą. Ojć. Zapomniałam, że miałam o tym nie wspominać. Bilbo usłyszał dość i wiedział, że powinien wrócić do przyjaciół i ich ostrzec. Lecz wtedy odezwała się jego Tukowska żyłka i nie miał zamiaru stąd iść. No bo przecież prawdziwy włamywacz podszedł by do trolla i zaczął myszkować mu po kieszeniach, zwędziłby trochę mięsa i piwa i umknął niezauważony. Włamywacz, zaś bardziej praktyczny, lecz obdarzony mniejszą ambicją zawodową dźgnąłby parę razy trolle nim by zauważyli. Wówczas noc zakończyłaby się pomyślnie dla krasnoludów.
   Bilbo wszystko to rozumiał. Czytał o wielu rzeczach, których nigdy nie widział i nie robił. Trząsł się ze strachu i wstrętu. A jednak pewna myśl nie dawała mu spokoju. Stał, więc w mroku pełen rozterek i myślał. W tej chwili najłatwiejsza wydała mu się kradzież kieszonkowa, więc podszedł do Williama i stanął w cieniu drzew.
    Bert i William właśnie oddalili się do beczki po piwo. William pociągnął z dzbanka. Hobbit zebrał się na odwagę i wsunął swą małą rączkę do kieszeni trolla, która wydała mu się workiem. Była w niej mała sakiewka, dla Bilba wielka jak worek węgla. "Ha! Dobre i to na początek!"- pomyślał.
    Rzeczywiście bardzo dobry początek. Bo sakiewki trollów z reguły są zaczarowane, a ta nie była wyjątkiem. "Coś ty za jeden?" pisnęła, gdy Bilbo wyjął ją z kieszeni trolla; William odwrócił się błyskawicznie i złapał hobbita za kark, nim zdążył dać nura między drzewa.
- Rety! Bert, patrz co za chuchro złapałem!-zawołał.
- Co to takiego?- spytali, podchodząc bliżej.
- Niech mnie szlag, jeśli wiem. Coś ty za jeden?
- Bilbo Baggins- pisnął- włamyhobbit.- Dodał zastanawiając się jak huknąć jak sowa.
- Włamyhobbit? Pierwszy raz słyszę o takiej rasie- powiedzieli jednocześnie trochę zaskoczeni. Trolle na ogół są głupie i w dodatku ciężko im się myśli.
- A co taki włamyhobbit ma do roboty w mojej kieszeni?- spytał William.
- Nada się toto na pieczeń?
- Można spróbować- powiedział Bert sięgając po szpikulec.
- Z tego chuchra nie starczy podaj na ząb- rzucił najedzony William.
- Może jest ich więcej to udusiłoby się w potrawce- rzekł Bert.- Gadaj no paskudztwo, dużo jest takich jak ty w lesie?- powiedział przyglądając się owłosionym stopom hobbita jak jakimś pucharom za pierwsze miejsce. Wziął go za te biedne stopy i zaczął nim potrząsać( niezbyt lekko).
- Mnóstwo!- krzyknął w odruchu Bilbo, po czym poprawił się- nie ma nawet na lekarstwo.
- Co to znaczy chuchraku?- spytał Bert potrząsając nim dwa razy mocniej.
- To co mówię- odparł bez tchu.- Proszę nich mnie łaskawi panowie nie pieką na rożnie. Wolę gotować niż być gotowanym. Mógłbym wam coś przyrządzić na kolację i śniadanie.
- Biedny głuptak- rzekł William.- Biedny głuptak. Puśćmy go żywego.
- Nie puszczę, dopóki nie powie co znaczy i mnóstwo, i ani na lekarstwo- powiedział Bert.
- Nie godzę się. Ja go złapałem, nie ty- rzekł wyższym tonem William.
- Spasiony dureń z ciebie- rzekł Bert- zresztą dawno już to zauważyłem.
- A z ciebie cham!
- Tego ci nie daruję, Billu Huggins- krzyknął Bert i walnął go pięścią między oczy.
   Bójka rozpętała się na dobre. Bilbo był w szoku, ale gdy Bert upuścił go na ziemię miał dość przytomności umysłu by uciec spod nóg trolli. Umknął w ostatniej chwili, gdy dwa trolle rzuciły się na siebie i wywalały najróżniejsze bluźnierstwa na swój temat. Bo takie są trolle. Żeby z nimi rozmawiać trzeba bluźnić bo nie zrozumieją. W czasie, gdy dwa trolle się biły, Tom walił je po głowach grubą gałęzią w zamiarze rozdzielenia ich. Niestety tylko bardziej je rozjuszył.
   Trolle się ze sobą biły, gdy nadszedł Balin. Krasnoludy słysząc z dala zgiełk ruszyły jeden po drugim. Aria się uparła, że nigdzie nie pójdzie, a nie słysząc hukania sowy nawet Thorin się niecierpliwił. Zwierzęta zaczęły się przyglądać co się dzieje. Jedna sarna w krzewach stał, prawie niewidoczna i patrzyła. Najróżniejsze ptaki siedziały na gałęziach. Koliberki latały wokół, ponieważ nic im nie groziło- były zbyt szybkie dla trolli. Najodważniejszy sokół siedział na najbliższej gałęzi i wpatrywał się w to co się działo. Kukułki i dzięcioły siedziały na najdalszych gałęziach wpatrując się w całe przedstawienie z ciekawością. Jeden z trzech królików prychał pod nosem, a ów wcześniej wspomniany sokół uznawał całą sytuację za niezwykle zabawną. Balin został zauważony przez Toma( wtedy spłoszył wszystkie kolibry), więc Bert i Bili natychmiast przestali się bić. Will rzucił się po worek i nim Balin zdążył zorientować się w sytuacji na jego głowie spoczął ciemny, cuchnący worek. Krasnolud legł obezwładniony na ziemi.
- Przyjdzie ich więcej. Jeżeli nie to jestem debilem z krwi i kości- powiedział Tom.
- Jesteś debilem z krwi i kości tak czy siak- odparł Bert.
- Nie kłóćcie się. Jeżeli przyjdzie ich więcej to będzie przepyszna kolacja. Dlatego schowajmy się w cieniu i czekajmy aż ruszą do nas.
   Tak też zrobili. Z workami, których używali do swoich zdobyczy przyczaili się w ciemnościach. Sokół ukrył głowę w skrzydle i zaczął się po cichutku śmiać. Co który krasnolud wychynął z lasu i zagapił się na ognisko, na przewrócone dzbanki i porozrzucane kości- hop!-  spadał mu znienacka cuchnący worek na głowę. Wkrótce obok Balina leżeli uwięzieni; Dwalin, Fili, Kili( obaj w jednym worku), a Dori, Nori i Ori na kupie, Oin zaś, Gloin, Bifur, Bofur i Bombur jeden na drugim bardzo niewygodnie tuż przy ognisku.
- Będą mieli nauczkę- powiedział Tom, ponieważ Bifur i Bombur sprawili mu dużo kłopotu walcząc zawzięcie.
  Ostatni przyszedł Thorin i ten chociaż nie został zaskoczony znienacka. Idąc już wywęszył zasadzkę i nim jeszcze spostrzegł nogi swych przyjaciół, sterczące z worków, zrozumiał, że dzieje się coś niedobrego. Zatrzymał się więc nieco dalej w ciemnościach i spytał:
- Co to za awantura? Kto pobił moich towarzyszy?
- Trolle!- pisnął Bilbo w ciemności, ukryty za drzewami i całkiem zapomniany.- Czają się tam w krzakach z workami.
- Więc to tak?!- zawołał Thorin i dał susa ku ognisku, nim trolle zdążyły zrzucić worek.
Chwycił długą gałąź, płonącą na drugim końcu i uderzył nią Bert w oko, nim ten zdążył odskoczyć. Bert na długą chwilę musiał wyłączyć się z walki, zaś Bilbo włączył się do niej jak umiał. Złapał Toma za nogę- chociaż objąć jej nie mógł, ponieważ była gruba jak pień. Lecz Tom jednym kopniakiem sypnął Thorinowi w twarz iskry, zaś hobbita posłał na gałąź obok sokoła.
  Za karę Tom dostał gałęzią w zęby i utracił w ten sposób jeden z siekaczy. Zawył tak, że sarna uciekła. Zza jego pleców wysunął się William i nakrył Thorina workiem- od głowy aż do stóp. Walka  była skończona. Nie ma co mówić. Wynik chyba znacie. Krasnoludy na stosie czekały na to jak ich ugotują, zaś Bilbo leżał półprzytomny na gałęzi obok sokoła. I wtedy trolle ustaliły, że upieką krasnoludy.
  Nagle sokół krzyknął, czym zwrócił na siebie uwagę. Zleciał z gałęzi i wylądował u stóp trolli zmieniając się w elfa. Czerwone włosy spadały jej na ramiona, sukienka szaro biała z piór zwężała się w talii. Sukienka ta miała cienkie ramiączka wykonane z białych piórek. Sięgała do kolan, odsłaniając białą skórę i bose stopy. Zielone oczy rozglądały się czujnie po wszystkich trzech trollach. Aria stała, a wokół niej rozwijał się całun księżycowego światła. Ponieważ niewątpliwie była to Aria.
- Czego tu chcesz?- spytał oschle William.- Ciebie też możemy zjeść.
Skierowała zimny i nieruchomy wzrok na trolla. Poruszyła się lekko, odsuwając rękę w bok i ukazując saksę i nóż do rzucania, schowane w pochwie, która została spleciona z piór, więc trzeba było się przyjrzeć by je zauważyć. Odrzuciła do tyłu włosy ukazując kołczan z nie wiadomo iloma strzałami. Przy okazji odsłoniła długi, niebezpieczny łuk i miecz w pochwie- również z piór.
- Nie boję się takich chłystków- rzekła spokojnie.
Kili, Fili, Dwalin, Ori i Dori mogli się spokojnie przyglądać co się działo. Ich worki były przedziurawione tak, że mogli wystawić głowy.
- A my się nie boimy ciebie- odparł Bert.
- A założysz się?- spytała.
I w ułamku sekundy po tym pytaniu Bert krzyknął przeraźliwie, tak, że wszystkie zwierzęta się spłoszyły.
- Więc jak?- spytała.
- Coś ty zrobiła, kretynko?- krzyknął William.
- Ja? Nic. Jedynie podeszłam do niego, przejechałam mu saksą po kostce i wróciłam na poprzednie miejsce. Mam jedną radę.
- Jaką?- warknęli jednocześnie.
- Nie radzę wam piec krasnoludów. Nie starczy wam nocy. Poza tym po upieczeniu krasnoludy śmierdzą.
- Dodamy szałwii i nie będą śmierdzieć- powiedział Bill.
- I co wam z tego? I tak wam nocy nie starczy- odparła.
- Dziś ma wzejść słońce o siódmej a jest dopiero druga, mądralo- odparł Tom.
  W tym momencie krasnoludy ujrzały jak Aria z każdą chwilą coraz bardziej chwieje się na nogach. Była zmęczona jakimś wysiłkiem. Niestety trolle też to ujrzały i otoczyły ją. Ale ta stała i nadal patrzyła twardo na trolle.
- Tak czy siak wolałabym je ugotować na waszym miejscu.
- Ugotować?- zdziwił się Bill, który (co było dziwne) wielbił gotowanie.
- Noo... tak. W końcu jak tylko robaki, które mają, poczują wodę to uciekną jak najdalej.
I wtedy krasnoludy zaczęły mruczeć najgorsze przekleństwa na jej temat. Nic jej nie ruszyło.
- Głupia jesteś- powiedział Will- grasz na czas, ale to ci nic nie da.
- Sam jesteś głupi- krzyknął Kili.
Tylko w jednym wypadku nie docenili Arii. Może chwiała się na nogach, ale takie osoby jak ona nigdy nie odpuszczają. Wskoczyła i ukucnęła na ramieniu Williama. Stało się to w ułamku sekundy, więc u krasnoludów (oczywiście tylko u tych, które patrzyły) rósł podziw. Ponieważ mimo iż była zmęczona i to strasznie, nadal była szybka i zwinna. Pochyliła się i szepnęła mu coś do ucha. Zeskoczyła.
- Zapamiętaj to- powiedziała.
Wtedy Bert się na nią rzucił. Skoczyła do góry i troll wylądował na ziemi bez zęba. Poszła do tyłu. Aż poczuła skrawek worka pod stopą i płomienie ognia za plecami.
- A może bym je usmażyła?- spytała się jakby sama siebie.
- Dlaczego?- spytał Bill. Ta konwersacja była zabawna.
- Są smaczniejsze.
- Od którego zaczniemy?- spytał William Berta.
- Może od tego grubego. Zalazł mi za skórę.
- Nie. Zacznijcie od tego, który z wami walczył najdłużej- poradziła Aria.
- To był ten w żółtych pończochach, nie?- spytał Tom.
- Wydaje mi się, że ten w zielonych- odparł Bert.
- Obaj jesteście głupi- dorzuciła Aria.- To ten w pomarańczowych.
- Jasne kretynko. Przecież to ten w czerwonych- powiedział Will.
- Świta dzień, co was w kamień obróci.- Powiedziała elfica.
- Gdzie?- spytały trolle.- Nie widzimy światła.
- Tutaj!- krzyknął Gandalf.
Uderzył laską w wielką skałę, która przepołowiła się na pół. I rzeczywiście znad niskich krzaków wstawało słońce. Duże i ciepłe słońce weszło na polankę i skierowało swe promienie do Arii. Jednocześnie dosięgnęło trolli, które stały tuż przed nią. Na ich plecach zaczęła tworzyć się szara powłoka, która z każdą chwilą powiększała teren swojego bytu. Trolle zaczęły się wić i w ten sposób jeden kucał, drugi ryczał, zaś trzeci stał lekko pochylony. Z oblicz Arii zniknęły oznaki zmęczenia. Uśmiechnęła się promiennie i podeszła do Fila. Rozwiązała go. Po chwili ten wstał i zaczął rozwiązywać Thorina. Zrobił się łańcuszek, ponieważ każdy rozwiązany krasnolud rozwiązywał drugiego. Aria podeszłą do Kila. Ukucnęła i zaczęła rozwiązywać mu nogi.
- Dlaczego się za mną wstawiłeś?- spytała cicho.
- P-p-ponieważ cię lubię- odparł równie cicho po chwili milczenia.
Zaczęła rozwiązywać mu ręce. Uniosła wzrok i po krótkiej chwili wahania powiedziała:
- Dziękuję- i pocałowała go w czoło.
Odeszła do Gandalfa. Thorin i Kili patrzyli za nią jak odchodzi. Kili zarumieniony wstał i podszedł do Fila. Thorin z gniewem w oczach skierował się do czarodzieja.
- Dziękuję, że nas uratowałeś- powiedział nie patrząc na elficę. Wszystkie krasnoludy skierowały na nich wzrok.
- To nie moja zasługa, lecz Arii- uściślił Gandalf- to dzięki niej.
- To ty sprawiłeś, że słońce szybciej się ukazało. Rozbiłeś skałę, ona tylko grała na czas- powiedział.
- Niestety. Ja tylko jej pomogłem. Grała na czas i jednocześnie...
- Jednocześnie. Poczekaj Gandalfie. Thorinie. Słyszałeś co mówił troll o słońcu?
Krasnolud skierował na nią nieprzychylne spojrzenie.
- Że ma wstać o siódmej a jest druga?
- Właśnie. A która jest godzina?
- Ario nie zamęczaj go. Thorinie, powiem ci to szybko. Dzięki Arii słońce wstało trzy godziny wcześniej. Czy któryś z krasnoludów widział na jej twarzy wyraz zmęczenia.
- Ja- powiedzieli Kili i Fili jednocześnie.
- No wiesz Gandalfie, trudno podnieść wielką kulę ważącą ponad piętnaście ton- ziewnęła- idę spać.
Powiedziawszy to, położyła się w cieniu małej sosny.
- To dobry pomysł- rzekł Gandalf- połóżcie się. Będę trzymał straż.
Wszyscy się położyli pod sosną. Gandalf zauważył, że dziwnym trafem Kili jest bardzo blisko Arii.
   Trzy godziny później, tak koło siódmej wstali by wyruszyć dalej w drogę. Bilbo musiał dwa razy opowiadać o tym co się wydarzyło, nim dali mu spokój.
- Nie w porę zachciało ci się wprawek w kradzieży kieszonkowej- rzekł Bombur.- Jedyne czego potrzebowaliśmy to ognisko i jadło.
Aria wybuchnęła śmiechem.
- Przesadzacie. Szukajcie w tym dobrych stron.
- Niby jakich?- spytał Thorin, mierząc ją gniewnym wzrokiem.
- Pierwsza to to, że trolle już nikogo nie napadną. Druga to... to odrobina rozrywki..
- Ja ci dam rozrywkę- mruknął Oin.
- Trzecia dobra strona to to, ze gdzieś tutaj jest jaskinia trolli, więc będzie tam jadło i picie.
- Aria ma rację. Nie ma czasu do stracenia. Chodźmy szukać jaskini- powiedział Kili.
   Przeszukali okolicę i wkrótce trafili na ślady wydeptane ciężkimi butami trollów wśród lasu. Idąc tym tropem pod górę, znaleźli ukryte w zaroślach ogromne kamienne drzwi do podziemi. Nie mogli ich otworzyć, a Gandalf nie chciał męczyć jeszcze bardziej szesnastolatki, która- gdyby tylko poprosił- otworzyłaby je. Niestety biedaczka prawie spała na swoim wierzchowcu.
- Może to na coś się przyda?- spytał Bilbo, gdy już na dobre cała kompania się zmęczyła i zirytowała.- Znalazłem to na ziemi, kiedy trolle biły się między sobą.- I pokazał ogromny klucz, który Williamowi zapewne wydawał się maleńki i łatwy do ukrycia. Musiał ten klucz wypaść trollowi z kieszeni; na szczęście stało się to, nim cały olbrzym obrócił się w kamień.
- I teraz to mówisz?!- krzyknęły razem krasnoludy, a Gandalf chwycił klucz i wcisnął go w otwór zamka.
- Coś mnie ominęło?- spytała cicho Aria.
- Nie, kochana, odpoczywaj- powiedział Gandalf z ewidentną troską w głosie i wzroku.
Kamienne drzwi jednym potężnym zamachem otworzyły się na oścież, a cała kompania zeszła w głąb piwnicy. Aria wraz z nimi. Odzyskiwała powoli przytomność umysłu i budziła się do życia. Na ziemi poniewierały się obgryzione kości, w powietrzu unosił się zaduch, ale było sporo żywności niedbale rozrzuconej na półkach lub po kątach, między bezładnymi stosami łupów wszelkiego rodzaju- od mosiężnych guzików do garnków wypełnionych złotymi monetami. Na gwoździach wzdłuż ścian wisiało też sporo ubrań, zbyt małych na trolle- obawiam się, że była to odzież zdarta z ich ofiar- a wśród nich również broń, miecze rozmaitego kształtu i pochodzenia, różnej też wielkości. Dwa szczególnie zwracały uwagę, tak piękne miały pochwy i rękojeści zdobione szlachetnymi kamieniami.
   Gandalf i Thorin wzięli je dla siebie, Bilbo zaś wybrał nóż w skórzanej pochwie. Dla trolla był to ledwie kozik kieszonkowy, ale hobbitowi mógł zastąpić krótki miecz.
- Ostrza bardzo porządne- rzekła Aria obnażając do połowy miecz Gandalfa i przyglądając mu się z zaciekawieniem.- Sądzę, ze wiem czyja to robota, ponieważ znam ten styl kucia i rozumiem zapisane tu runy, ale wolę się upewnić jak dotrzemy do Rivendell.
- Wyjdźmy wreszcie z tego okropnego zaduchu!- krzyknął Fili.
   Wynieśli więc z piwnicy garnki ze złotymi monetami oraz te prowianty, które wydawały się nietknięte przez trollów i zdatne do spożycia, a także baryłkę piwa, jeszcze pełną. Wszyscy już marzyli o śniadaniu i tak byli głodni, że nie kręcili nosami na wątpliwe przysmaki trollowej spiżarni. Własne ich zapasy już się kończyły. Teraz bądź co bądź mieli chleb i ser, piwa pod dostatkiem i słoninę, którą przysmażali po kawałku w żarze ogniska.
   Potem aż do popołudnia nie brali się już za nic konkretnego. Jedynie czasem się przespali, a tak to gadali o tym jak Aria podniosła słońce. W południe sprawdzili jak są osiodłane kuce, załadowali na nie garnki ze złotem, by je zakopać opodal drogi nad rzeką, dobrze ukryte; miejsce naznaczyli różnymi tajnymi znakami na wypadek, gdyby udało im się wrócić z wyprawy i odzyskać łup. Kiedy się z tym uporali, wsiedli znów na wierzchowce i ruszyli truchtem dalej ku wschodowi.
- Gdzież to bywałeś, jeżeli wolno wiedzieć?- spytał Thorin Gandalfa.
- Przepatrywałem drogę przed nami- odparł czarodziej.
- A co cię sprowadziło do nas?
- Nie co, lecz kto. Aria mnie wezwała.
Wszystkie oczy skierowały się ku zmęczonej elficy, która- na szczęście już się śmiała i bawiła. Znów była ubrana jak przedtem.
- Tak...- rzekł Thorin- ale czy mógłbyś mówić jaśniej?
- Pojechałem na zwiady. Wkrótce czeka nas droga niebezpieczna i trudna. Myślałem też o uzupełnieniu kończących się zapasów...
- Przechodzisz na dietę- powiedziała Aria.
- Że co?- spytał.
- Że to.
- Nie ujechałem daleko, gdy spotkałem przyjaciół z Rivendell.
- Gdzie to jest?- spytał Bilbo.
- Nie przerywaj!- rzekł Gandalf.- Jeśli ci się poszczęści, będziesz tam za kilka dni, a wtedy sam wszystko zobaczysz. No, więc jak już mówiłem spotkałem dworzan Elronda. Chwilę porozmawialiśmy i dostałem wezwanie od Arii, która niewiele powiedziała. Rzekła tylko, że siedzi na drzewie pod postacią sokoła i nikomu nie przyszło do głowy, że to ona. Dodała też, że potrzebna jej moja pomoc. Powiedziała, że na hasło "świta dzień, co was w kamień obróci" mam przepołowić skałę. Bardzo was proszę w przyszłości, gdy mnie nie będzie słuchajcie jej. Jest mądrzejsza od was mimo iż młodsza. A słuchajcie Arii, bo nigdy nie dojdziecie do celu.
- Dobrze- odparły wszystkie krasnoludy. Prawie wszystkie.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Heeej. Przepraszam za pięć tygodni opóźnienia. Pierwsze były w święta, gdy dostałam zakaz na komputer o tytule "siedź z nami, bo są święta". Oczywiście moja kochana rodzina spała ponad pół dnia a ja siedziałam w pokoju i nie wiedziałam co robić. A później szkoła. Zwłaszcza, że mam wystawione oceny semestralne ( w ten piątek były ostatecznie wpisane do dziennika). W przeprosiny rozdział jest długi. Sama nie wiem co mam o nim myśleć. Umieśćcie w komentarzach co o nim sądzicie. Dodaje też zwiastun, który będzie na stronie "zwiastuny". O tym też możecie napisać co sądzicie, bo to mój pierwszy filmik i sama nie wiem jak wyszedł. Boże ile niewiadomych. Ostatnia sprawa to kolor czcionki, który zmieniłam na biały. Dostałam kilka skarg na poprzedni kolor, więc zmieniłam go. Jeżeli są jakieś problemy możecie o nich wspomnieć to postaram się je naprawić.

Pozdrowienia dla czytelników
Emila.